Grand Prix Polonia 2009, preludium do WOC2009

I w końcu długo wyczekiwany urlop. Pierwszy etap w Przemyślu – Grand Prix Polonia, a potem część główna, mianowicie Mistrzostwa Świata w Orientacji na Węgrzech. Ale, po kolei…

Obóz klubowy w Żelazku

W tym roku obóz klubowy po wielu latach przerwy ponownie zawitał do Żelazka koło Ogrodzieńca. Lokalizacja niewątpliwie sprzyjała naszemu nadszarpniętemu budżetowi klubowemu. Udało się załatwić tanie noclegi bez pościeli (każdy zabierał własny śpiwór) oraz prowiant na śniadania i kolacje, które robiliśmy sami i zaoszczędziliśmy na „robociźnie”. Nawet sam dojazd wyglądał nietypowo. Bus kosztował około 1800 PLN, więc pojechaliśmy trzema samochodami. Nie było daleko, a droga całkiem niezła. Podróż przebiegła bez problemów i zanim kolejne dwa auta zdążyły dojechać my już rozłożyliśmy siatkę i graliśmy w badmintona.
Obóz zapowiadał się świetnie. Kołczu zajmował się rysowaniem tras i ustawianiem punktów, w czym pomagał mu Kacper i dorywczo reszta zawodników w razie potrzeby. Dyżury na śniadania i kolacje zostały szczegółowo rozpisane, dzięki czemu wiadomo było kto kiedy i za co jest odpowiedzialny. Wywieszono także ogólny plan dnia i wszystko stało się jasne.
Dzięki wspólnemu wysiłkowi całego klubu na obozie nie było miejsca na nudę. Przed obozem został zorganizowany konkurs na najfajniejszy trening dodatkowy i trzeba przyznać, że kilka osób faktycznie się przyłożyło do zadania i mieliśmy okazję wziąć udział w niebanalnych zajęciach obfitujących w dużą dawkę emocji i śmiechu.

Dzień pierwszy
Dzień bez treningu dniem straconym, tak więc po pysznym obiedzie i dwugodzinnej sielance ruszyliśmy w las. Start blisko, około 1 km. Do zaliczenia moja grupa miała 6 map, na każdej dwa punkty. Trasy ciekawe, dość wymagające, ale krótkie. Wszędobylskie jeżyny skutecznie utrudniały poruszanie się, ale nie było tragicznie. Jak na pierwszy trening całkiem nieźle. Potem zbieranie punktów i kolacja. Po kolacji mój trening umysłowy. Zabawa odbywała się w grupach 3-osobowych. Polegała na przekazywaniu informacji wyczytanych w tekście (taki głuchy telefon) i na koniec odpowiadaniu na pytania do tekstu. Zwyciężyła drużyna Kacpra, za co zgarnęli po Grześku czekoladowym. Niech im będzie na zdrowie.
Po treningu jeszcze partyjka w CSa i do łóżeczka.
Ilość treningów: 2

Dzień drugi
Dzień zaczęliśmy spokojnym rozruchem, potem śniadanie, trochę czasu wolnego i przygotowanie do wyjścia na trening. Był to jedyny dzień kiedy na start dojechaliśmy samochodami (około 4 km). Ja i Mary pomagaliśmy rozstawiać punkty, więc wyjechaliśmy wcześniej. Zapowiadał się ciekawy klasyk ze sporą ilością przewyższeń. Pech chciał, że po szóstym punkcie wykręciłem kostkę. Próbowałem jeszcze biec, ale po podbiciu dziesiątki zszedłem z trasy. Nie mogłem już hamować na zbiegach. Po oględzinach stwierdziłem, że nie jest tragicznie. Noga nie spuchła jak balon, co oznaczało, że torebka stawowa nie pękła. Nadwyrężyłem jedynie ścięgna. No cóż, tak czy inaczej dzień przerwy musi być. Podczas gdy ja relaksowałem się już na mecie w lesie trwała zacięta rywalizacja, z której zwycięsko wbrew oczekiwaniom wszystkich wyszedł Olej, wygrywając trening ze sporą przewagą nad Marianem i Mary. Marian na mecie był już blady i ledwo stał na nogach. Nie chciał słyszeć o zbieraniu punktów. Co za laps… ;)
Po powrocie do ośrodka zaaplikowałem sobie zimny kompres na kostkę i praktykowałem to do końca obozu co kilka godzin. Wydaje mi się, że pomagało. Drugi kompres lądował na lewym Achillesie, który też niepokojąco mnie pobolewał :( Ciągle te kontuzje. Tragedia…
Po południu coś dla ducha, czyli trening mentalny. Siedzieliśmy i rozwiązywaliśmy zagadki związane z orientacją. Nawet fajne, choć dla starszych zawodników niektóre były dużo za łatwe.
Dzień zakończyliśmy partyjką w pokera i oczywiście CSa, a gdzieś w międzyczasie przewijał się badminton, który też rzadko się nudził oraz pieczone ziemniaczki prosto z ogniska.
Ilość treningów: 2

Dzień trzeci
Przerwa. Dziś nie biegam. Nie wstałem na rozruch, nie poszedłem na trening główny. Siedziałem na łóżku i grałem w Anno 1404 zmieniając tylko co jakiś czas zimny kompres na kostce. Reszta biegała liniówkę. Mary jak zwykle tryskała entuzjazmem na sam dźwięk słowa „liniówka” ;) Nienawidzi ich :)
Po południu trening zorganizował Olej. Zabawa w lesie, z mapą, punktami i zadaniami specjalnymi. Bardzo fajnie zrobione, pomimo kilku niedociągnięć. Myślę, że wszyscy się dobrze bawili, a szczególnie młodsi.
Wieczorem grupa wybrańców udała się na nocny. W końcu MP za pasem :)
Ilość treningów: 4

Dzień czwarty
Dziś postanowiłem coś pobiec, kostka bolała jakby mniej, więc trzeba spróbować. Rozruch sobie jeszcze darowałem, ale na trening główny poszedłem. Delikatnie zrobiłem rozgrzewkę i było ok. Tylko lekki ból. Całą pierwszą pętlę (z dwóch) przebiegłem poprawnie, choć dość wolno. Miałem nawet nadzieję że wygram z Marianem, ale z ostatniego punktu do mety znów to samo. Nierówno stanąłem, poczułem w kostce przeszywający ból, krzyknąłem i po biegu. Wróciłem marszem. Na międzyczasach miałem na ostatnim punkcie tylko 30s straty do Mariana. Nieźle. Drugiej pętli już nie dałem rady. Próbowałem wystartować, ale zawróciłem po stu metrach. Tragedia… Wiedziałem, że to mnie będzie kosztować co najmniej kolejny dzień przerwy.
Po południu królowała Mary i jej „Poszukiwanie skarbu”. Zabawa była przednia i bardzo żałowałem, że nie mogłem wystartować. Podobno znałem odpowiedź, choć w rzeczywistości nic nie pamiętałem ;) Zacięta rywalizacja zakończyła się zwycięstwem grupy Mariana, pomimo że to Gohan była najbliżej zdobycia skarbu po godzinie zabawy. Ostatnia zagadka okazała się na tyle trudna, że Marian i Kacper zdołali nadrobić około 20 minutową stratę i znaleźli skarb jako pierwsi. Trzy paczki pysznych herbatników powędrowały do nich. Mlask.
Na wieczór swój trening zrobiła Bany. Dzięki niej poznaliśmy wszystkie zakamarki naszego budynku oraz zawartość toreb i plecaków towarzyszy niedoli. Było ciężko, ale czego się nie robi dla treningu! :)
Na sam koniec kolejny nocny i oczywiście CSik ;)
Ilość treningów: 5

Dzień piąty
Trening główny sobie darowałem, podobnie zresztą jak rozruch. Przez cały obóz zaliczyłem tylko dwa. Dobry wynik ;) Podobno trening był bardzo fajny, ale nie wiem jaki. Po południu zrobiliśmy sobie wycieczkę na zamek w Ogrodzieńcu. Większość na pieszo, wybrańcy autem ;) Niestety zamek był zamknięty dla zwiedzających od godziny siedemnastej i nie weszliśmy. Wieczorkiem ognisko, poker, CS, badminton – standardowe zajęcia obozowe. Wreszcie udało mi się wygrać z Marianem w poksa. Trzeba przyznać, że to był ten dzień.
Ilość treningów: 2

Dzień szósty
Na rozruch wstałem, bo miał być inny niż wszystkie. Wykorzystaliśmy fakt posiadania kilku stacji kontrolnych i zrobiliśmy prosty trening na szybkie wkładania chipa do stacji. Aby nie było nudno zorganizowaliśmy to w postaci sztafet. Moja sztafeta zajęła zaszczytne drugie miejsce, a ja miałem najlepszy czas ze wszystkich! Mwahaha! :)
Po śniadaniu klasyk. Po długim namyśle postanowiłem nie biegać i poszedłem rozstawiać punkty. Okazało się, że plan był jak najbardziej dobry, ponieważ las miejscami był na tyle zarośnięty, że miałem problemy z chodzeniem, a co dopiero z bieganiem.
Podczas gdy ja grałem sobie spokojnie w Anno kolejni zawodnicy wracali z ostatniego treningu. Obiad, odprawa i po obozie. Jeszcze tylko mała przygoda z samochodem (pierwszy raz odpalałem auto z kabli i pierwszy raz kogoś holowałem ;)) i wszyscy wyruszyli w drogę do domu. Obowiązkowy postój w Macu był naszym ostatnim przystankiem.
Ilość treningów: 2
Suma wszystkich treningów: 17

Myślę, że był to najlepszy obóz na jakim byłem. Ilość treningów, zarówno tych fizycznych jak i umysłowych, była na tyle duża, że chyba nikt się nie nudził. W wolnych chwilach także było sporo do roboty. Mieliśmy kilka komputerów, więc część sobie grała, mieliśmy żetony do pokera, kilka gier karcianych, badmintona, piłkę do siatki. Ogólnie – full wypas.
Z niskobudżetowego wyjazdu zrobił się jeden z najlepszych na jakich byłem. Żadnych awantur o alkohol, dziwnych wybryków, łażenia po nocach, burd. Spokój, organizacja, zabawa, wypoczynek i dużo śmiechu. Dziękuję wszystkim ogromnie!

Mistrzostwa Polski w Lekkiej Atletyce

31 lipca w czwartek Tomasz wpadł na pomysł wyjazdu na Mistrzostwa Polski w Lekkiej Atletyce do Bydgoszczy. Rzadko się tak zdarza, że w czwartek nie mamy jeszcze konkretnych planów na weekend ale tym razem tak było, nic więc nie stało na przeszkodzie wyjazdu i praktycznie bez zawahania powiedziałam TAK. I zaczęliśmy przygotowania.

Pierwsza decyzja: wyjazd w piątek czy sobotę rano, albo jak powiedział Witek jutro czy pojutrze. Wybraliśmy sobotę rezygnując niestety z oglądania konkurencji rozgrywanych w piątek.

Druga decyzja: czy jedziemy sami? Wykonaliśmy kilka szybkich telefonów i trochę więcej maili do osób potencjalnie zainteresowanych, ale niestety nikt nie podszedł tak entuzjastycznie do naszego pomysłu. Czyżby wszyscy się starzeli? ;-)

Pakowanie i zakupy zrobiliśmy już w piątek wieczorem. W sobotę wstaliśmy w środku nocy (przed 6 rano) aby szybko przejechać przez Zgierz. Niestety prawie godzinę spędziliśmy w korku, w rezultacie do Bydgoszczy zamiast na start chodu na 20km dojechaliśmy dopiero w momencie kiedy zawodnicy wchodzili już na metę. W słoneczne przedpołudnie widownia stadionu była prawie pusta a na płycie rozgrywały się eliminacje skoku o tyczce przeplatane chodziarzami kończącymi „bieg” oraz eliminacje do pchnięcia kulą. Na chwilę pojawił się Tomasz Majewski, raz pchnął kulę, przeszedł eliminację i tyle go widzieliśmy. Od 12 do 16 była przerwa w zawodach, którą wykorzystaliśmy na własny trening z mapą w lesie pełnym pajęczyn. Po treningu szybki prysznic w hotelu, i oczywiście pizza :D

W drugiej części dnia na zawodach zaczęło się wreszcie to na co głównie czekaliśmy czyli biegi: 400m przez płotki, eliminacje na 200m, sztafety 4*100m oraz finały na 800m z udziałem Lidii Chojeckiej. Tomasz Majewski pewnie wygrał pchnięcie kulą, a Anna Rogowska dostarczyła wielu emocji bijąc swój tegoroczny wynik i atakując rekord Polski (niestety bez sukcesu).

W niedzielę zawody rozpoczynały się dopiero o 15. Poranek wykorzystaliśmy na kolejny trening z mapą w lesie, obiad tym razem w Mc Donaldzie i ponieważ jeszcze zostały nam 2 godziny czasu wybraliśmy się do kina na Epokę Lodowcową 3. Mały szok termiczny spotkał nas po wyjściu z kina, gdzie może nie było aż tak zimno jak w epoce lodowcowej ale ciepło też nie było, na ulicy zaś temperatura sięgała 30 stopni.

O 15 na stadionie rozpoczęły się biegi: finały na 200m, 1500m, 100 i 110 m przez płotki a także fascynujący bieg na 3000m z przeszkodami, w którym zwyciężczyni uzyskała przewagę prawie 200m nad kolejną zawodniczką. Rywalizację kończyły sztafety 4*400m, w których walka była tak zacięta, że 2 i 3 miejsce uzyskało ten sam czas. W międzyczasie śledziliśmy także zmagania kobiet w trójskoku.

Podsumowując, bardzo ciekawe zawody, przez chwilę obawiałam się, że będzie nudno i zabrałam nawet książkę ale okazało się, że rzutów dyskiem, oszczepem, młotem i skoku wzwyż nawet nie mieliśmy kiedy oglądać. Ciekawie prowadzona spikerka i żywo reagująca publiczność, której poza sobotnim przedpołudniem było naprawdę dużo, dodawały uroku całej imprezie. Pogoda też dopisała i do domu wróciliśmy opaleni, pełni wrażeń i co ważne sami też pobiegaliśmy w ciekawym pagórkowatym terenie.

Nocne bieganie - Rydzyny


Ekipa UKZ Azymut Pabianice wytrwale przygotowuje się do nocnych Mistrzostw Polski. Po ekstremalnym bieganiu w rzęsistym deszczu, porywistym wietrze i gradzie błyskawic przyszedł czas na spokojny trening w lesie Rydzyńskim przy akompaniamencie bzyczących komarów i zażarcie atakujących ciem. W porównaniu do Chechła - sielanka.
Rozstawione dzień wcześniej punkty znów stały bez zarzutów, dzięki czemu można było cieszyć się każdym kilometrem trasy. Pomimo moich obaw co do moich możliwości nawigacyjnych w lesie rydzyńskim było całkiem nieźle. Na dwóch pętlach jakie biegaliśmy zrobiłem tylko jeden błąd na około 2-3 minuty. Całkiem nieźle zważywszy na fakt, że był to kolejny bieg z lampką made in ryniacz. Reszta ekipy (tym razem nieco skromniejszej niż w Chechle) także nie uświadczyła większych problemów poza Groszkiem, któremu wysiadła lampka na drugiej pętli. Ach te jego wynalazki... ;)
Z ciekawostek - widzieliśmy sowę! Ja osobiście chyba pierwszy raz w życiu na żywo. Szkoda, że nie miałem aparatu :(
Skład: Mary, Tomek, Gohan, Groszek, Chrupek