Grand Prix Polonia 2009, preludium do WOC2009

I w końcu długo wyczekiwany urlop. Pierwszy etap w Przemyślu – Grand Prix Polonia, a potem część główna, mianowicie Mistrzostwa Świata w Orientacji na Węgrzech. Ale, po kolei…

Dzień pierwszy
Właściwie to jest to dzień drugi, ponieważ już wczoraj spędziliśmy w podróży. Wyjechaliśmy prosto z pracy i w Przemyślu byliśmy już około 22:00, nawet nieco wcześniej niż zakładaliśmy. Droga okazała się być znośna i pomimo ostrożnej jazdy poruszaliśmy się całkiem sprawnie. W tym miejscu warto wspomnieć, że nie jechaliśmy własnym samochodem, ale pożyczonym. Dzięki uprzejmości Gemy wyjechaliśmy Renault Megane Scenie, dzięki czemu pomieściliśmy się z bagażami i nie musieliśmy wieźć ich na kolanach.
Pierwszy dzień dał nam się wyspać. Zaczęliśmy się zwlekać z materaców około dziewiątej rano. Śniadanko, pakowanko i w drogę. Wprawdzie spędziliśmy jeszcze jakieś dwadzieścia minut w mieście błądząc i stojąc w korkach, ale dzięki sporemu zapasowi czasowemu spokojnie zdążyliśmy jeszcze na start.
Na trasę wyruszyłem z nastawieniem silnie turystycznym. Na prawej kostce miałem założony stabilizator, ale bardziej bałem się o lewego Achillesa, który od trzech tygodni niepokojąco pobolewa. Kiedyś już miałem do czynienia z kontuzją tego największego ścięgna w ciele człowieka i wiem jak to wygląda – mało przyjemnie. Moje obawy okazały się uzasadnione. Po połowie trasy zacząłem go czuć, a im dalej tym bardziej dawał o sobie znać. W końcu zacząłem przerzucać większość ciężaru na prawą nogę, starając się jak najmniej obciążać lewą. Kiepsko to wróży, biorąc pod uwagę plany na kolejne dni urlopu – codziennie bieganie.
Pomimo dość żółwiego tempa nie ustrzegłem się błędów na trasie. Ukończyłem bieg gdzieś pod koniec stawki z ponad dwudziestominutową stratą do zwycięzcy. Turystyka na całego.
Dla mnie piątkowy etap był najcięższy, miało być wolno i bez błędów ale duży błąd już na drugim punkcie skutecznie popsuł mi humor. Na widokowym Podzio mi krzyknął, że mam dużą stratę do Ewy i postanowiłam przyspieszyć ale nie bardzo było jak, bo podbiegi były na tyle strome, że i tak w większości szłam w coraz gorszym humorze. Przedostatni punkt to kolejny duży błąd i na mecie byłam już zupełnie bez humoru. Jak się okazało zupełnie nie słusznie, bo nie tylko wygrałam z Ewą ale także ze wszystkimi innymi. Dziwny jest ten świat…

Dzień drugi
Na drugi dzień biegło mi się już znacznie lepiej. Znów wystartowałem ze stabilizatorem, ale tym razem w połowie trasy musiałem go zdjąć, bo czułem, że zaczyna mnie obcierać. Wolałem zwolnić bieg i nie ryzykować dodatkowych ran. Ostrożnie dobiegłem do końca, tym razem całkiem zadowolony z biegu. Prawie nie zrobiłem błędów i byłem w stanie utrzymać zadowalające mnie tempo. Achillesa postanowiłem na razie ignorować, dopóki nie zacznie mnie solidnie napieprzać. Oczywiście kiedy tylko się dało stosowałem zimne okłady i masaże. Zauważyłem, że po tych zabiegach ból jest zdecydowanie mniejszy.
Niemal wieczorem odbył się jeszcze bieg sprinterski który świadomie odpuściłem. Zrobiłem kilka zdjęć biegającym i musiałem się tym zadowolić.
W sobotę dużo więcej siły w nogach, znowu kilka błędów ale nie wydawały się takie duże. Bieg wydawał mi się lepszy niż w piątek a przegrałam z Darią prawie 9 minut i Ewą 2 minuty. Dziwny jest ten świat…

Dzień trzeci
Ostatniego dnia postanowiłem odpuścić bieg całkowicie. Czekało mnie jeszcze wiele godzin jazdy samochodem, więc wolałem się oszczędzać. Nie chciałem się unieruchomić przed właściwą częścią urlopu. Na trasę poszedłem z aparatem. Przebiegłem około połowy cykając po drodze zdjęcia. Niestety większość z nich nie wyszła, ponieważ w lesie było za ciemno. Dużo się porozmazywało i musiałem je skasować. Ostało się tylko kilka, a i to w większości już z drugiej części trasy kiedy to skróciłem sobie bieg o kilka punktów i na końcówce czatowałem na biegaczy w bardziej oświetlonych miejscach.
Na koniec poszedłem na przedostatni punkt w nadziei że uda mi się jeszcze złapać Marysię przed finiszem. Niestety zdjęcie wyszło nieostre, ale już przy ostatnim punkcie było ok. Mary utrzymała się na pierwszym miejscu jakie zajmowała po dwóch dniach biegania i nie dała się dogonić ani Ewie, ani Darii ani Marlenie. Dobrzeeee! :)
Lody, kiełbaska z grilla, ceremonia zakończenia i w drogę, na Węgry, na WOC2009, ku przygodzie! :)
W niedzielę ucieczka, startowałam z pierwszego miejsca po dwóch etapach. Ewa goniła mnie 1,5 minut, Dorota 3 minuty i Daria 4 minuty. Obawiałam się, że Daria dogoni nas wszystkie i będziemy biegły razem, co mogło się skończyć dla mnie utratą miejsca na podium. Zaczęłam szybko, bez większych błędów i Ewa mnie nie dogoniła, choć już mnie widziała. Całą trasę się oglądałam, a po dwóch błędach na końcówce, byłam już prawie pewna, że zaraz któraś z nich mnie dojdzie ale tak się nie stało i na finiszu wyprzedził mnie tylko Tomasz, żeby zrobić zdjęcie.

Comments

No responses to “Grand Prix Polonia 2009, preludium do WOC2009”

Prześlij komentarz