Obóz klubowy w Żelazku

W tym roku obóz klubowy po wielu latach przerwy ponownie zawitał do Żelazka koło Ogrodzieńca. Lokalizacja niewątpliwie sprzyjała naszemu nadszarpniętemu budżetowi klubowemu. Udało się załatwić tanie noclegi bez pościeli (każdy zabierał własny śpiwór) oraz prowiant na śniadania i kolacje, które robiliśmy sami i zaoszczędziliśmy na „robociźnie”. Nawet sam dojazd wyglądał nietypowo. Bus kosztował około 1800 PLN, więc pojechaliśmy trzema samochodami. Nie było daleko, a droga całkiem niezła. Podróż przebiegła bez problemów i zanim kolejne dwa auta zdążyły dojechać my już rozłożyliśmy siatkę i graliśmy w badmintona.
Obóz zapowiadał się świetnie. Kołczu zajmował się rysowaniem tras i ustawianiem punktów, w czym pomagał mu Kacper i dorywczo reszta zawodników w razie potrzeby. Dyżury na śniadania i kolacje zostały szczegółowo rozpisane, dzięki czemu wiadomo było kto kiedy i za co jest odpowiedzialny. Wywieszono także ogólny plan dnia i wszystko stało się jasne.
Dzięki wspólnemu wysiłkowi całego klubu na obozie nie było miejsca na nudę. Przed obozem został zorganizowany konkurs na najfajniejszy trening dodatkowy i trzeba przyznać, że kilka osób faktycznie się przyłożyło do zadania i mieliśmy okazję wziąć udział w niebanalnych zajęciach obfitujących w dużą dawkę emocji i śmiechu.

Dzień pierwszy
Dzień bez treningu dniem straconym, tak więc po pysznym obiedzie i dwugodzinnej sielance ruszyliśmy w las. Start blisko, około 1 km. Do zaliczenia moja grupa miała 6 map, na każdej dwa punkty. Trasy ciekawe, dość wymagające, ale krótkie. Wszędobylskie jeżyny skutecznie utrudniały poruszanie się, ale nie było tragicznie. Jak na pierwszy trening całkiem nieźle. Potem zbieranie punktów i kolacja. Po kolacji mój trening umysłowy. Zabawa odbywała się w grupach 3-osobowych. Polegała na przekazywaniu informacji wyczytanych w tekście (taki głuchy telefon) i na koniec odpowiadaniu na pytania do tekstu. Zwyciężyła drużyna Kacpra, za co zgarnęli po Grześku czekoladowym. Niech im będzie na zdrowie.
Po treningu jeszcze partyjka w CSa i do łóżeczka.
Ilość treningów: 2

Dzień drugi
Dzień zaczęliśmy spokojnym rozruchem, potem śniadanie, trochę czasu wolnego i przygotowanie do wyjścia na trening. Był to jedyny dzień kiedy na start dojechaliśmy samochodami (około 4 km). Ja i Mary pomagaliśmy rozstawiać punkty, więc wyjechaliśmy wcześniej. Zapowiadał się ciekawy klasyk ze sporą ilością przewyższeń. Pech chciał, że po szóstym punkcie wykręciłem kostkę. Próbowałem jeszcze biec, ale po podbiciu dziesiątki zszedłem z trasy. Nie mogłem już hamować na zbiegach. Po oględzinach stwierdziłem, że nie jest tragicznie. Noga nie spuchła jak balon, co oznaczało, że torebka stawowa nie pękła. Nadwyrężyłem jedynie ścięgna. No cóż, tak czy inaczej dzień przerwy musi być. Podczas gdy ja relaksowałem się już na mecie w lesie trwała zacięta rywalizacja, z której zwycięsko wbrew oczekiwaniom wszystkich wyszedł Olej, wygrywając trening ze sporą przewagą nad Marianem i Mary. Marian na mecie był już blady i ledwo stał na nogach. Nie chciał słyszeć o zbieraniu punktów. Co za laps… ;)
Po powrocie do ośrodka zaaplikowałem sobie zimny kompres na kostkę i praktykowałem to do końca obozu co kilka godzin. Wydaje mi się, że pomagało. Drugi kompres lądował na lewym Achillesie, który też niepokojąco mnie pobolewał :( Ciągle te kontuzje. Tragedia…
Po południu coś dla ducha, czyli trening mentalny. Siedzieliśmy i rozwiązywaliśmy zagadki związane z orientacją. Nawet fajne, choć dla starszych zawodników niektóre były dużo za łatwe.
Dzień zakończyliśmy partyjką w pokera i oczywiście CSa, a gdzieś w międzyczasie przewijał się badminton, który też rzadko się nudził oraz pieczone ziemniaczki prosto z ogniska.
Ilość treningów: 2

Dzień trzeci
Przerwa. Dziś nie biegam. Nie wstałem na rozruch, nie poszedłem na trening główny. Siedziałem na łóżku i grałem w Anno 1404 zmieniając tylko co jakiś czas zimny kompres na kostce. Reszta biegała liniówkę. Mary jak zwykle tryskała entuzjazmem na sam dźwięk słowa „liniówka” ;) Nienawidzi ich :)
Po południu trening zorganizował Olej. Zabawa w lesie, z mapą, punktami i zadaniami specjalnymi. Bardzo fajnie zrobione, pomimo kilku niedociągnięć. Myślę, że wszyscy się dobrze bawili, a szczególnie młodsi.
Wieczorem grupa wybrańców udała się na nocny. W końcu MP za pasem :)
Ilość treningów: 4

Dzień czwarty
Dziś postanowiłem coś pobiec, kostka bolała jakby mniej, więc trzeba spróbować. Rozruch sobie jeszcze darowałem, ale na trening główny poszedłem. Delikatnie zrobiłem rozgrzewkę i było ok. Tylko lekki ból. Całą pierwszą pętlę (z dwóch) przebiegłem poprawnie, choć dość wolno. Miałem nawet nadzieję że wygram z Marianem, ale z ostatniego punktu do mety znów to samo. Nierówno stanąłem, poczułem w kostce przeszywający ból, krzyknąłem i po biegu. Wróciłem marszem. Na międzyczasach miałem na ostatnim punkcie tylko 30s straty do Mariana. Nieźle. Drugiej pętli już nie dałem rady. Próbowałem wystartować, ale zawróciłem po stu metrach. Tragedia… Wiedziałem, że to mnie będzie kosztować co najmniej kolejny dzień przerwy.
Po południu królowała Mary i jej „Poszukiwanie skarbu”. Zabawa była przednia i bardzo żałowałem, że nie mogłem wystartować. Podobno znałem odpowiedź, choć w rzeczywistości nic nie pamiętałem ;) Zacięta rywalizacja zakończyła się zwycięstwem grupy Mariana, pomimo że to Gohan była najbliżej zdobycia skarbu po godzinie zabawy. Ostatnia zagadka okazała się na tyle trudna, że Marian i Kacper zdołali nadrobić około 20 minutową stratę i znaleźli skarb jako pierwsi. Trzy paczki pysznych herbatników powędrowały do nich. Mlask.
Na wieczór swój trening zrobiła Bany. Dzięki niej poznaliśmy wszystkie zakamarki naszego budynku oraz zawartość toreb i plecaków towarzyszy niedoli. Było ciężko, ale czego się nie robi dla treningu! :)
Na sam koniec kolejny nocny i oczywiście CSik ;)
Ilość treningów: 5

Dzień piąty
Trening główny sobie darowałem, podobnie zresztą jak rozruch. Przez cały obóz zaliczyłem tylko dwa. Dobry wynik ;) Podobno trening był bardzo fajny, ale nie wiem jaki. Po południu zrobiliśmy sobie wycieczkę na zamek w Ogrodzieńcu. Większość na pieszo, wybrańcy autem ;) Niestety zamek był zamknięty dla zwiedzających od godziny siedemnastej i nie weszliśmy. Wieczorkiem ognisko, poker, CS, badminton – standardowe zajęcia obozowe. Wreszcie udało mi się wygrać z Marianem w poksa. Trzeba przyznać, że to był ten dzień.
Ilość treningów: 2

Dzień szósty
Na rozruch wstałem, bo miał być inny niż wszystkie. Wykorzystaliśmy fakt posiadania kilku stacji kontrolnych i zrobiliśmy prosty trening na szybkie wkładania chipa do stacji. Aby nie było nudno zorganizowaliśmy to w postaci sztafet. Moja sztafeta zajęła zaszczytne drugie miejsce, a ja miałem najlepszy czas ze wszystkich! Mwahaha! :)
Po śniadaniu klasyk. Po długim namyśle postanowiłem nie biegać i poszedłem rozstawiać punkty. Okazało się, że plan był jak najbardziej dobry, ponieważ las miejscami był na tyle zarośnięty, że miałem problemy z chodzeniem, a co dopiero z bieganiem.
Podczas gdy ja grałem sobie spokojnie w Anno kolejni zawodnicy wracali z ostatniego treningu. Obiad, odprawa i po obozie. Jeszcze tylko mała przygoda z samochodem (pierwszy raz odpalałem auto z kabli i pierwszy raz kogoś holowałem ;)) i wszyscy wyruszyli w drogę do domu. Obowiązkowy postój w Macu był naszym ostatnim przystankiem.
Ilość treningów: 2
Suma wszystkich treningów: 17

Myślę, że był to najlepszy obóz na jakim byłem. Ilość treningów, zarówno tych fizycznych jak i umysłowych, była na tyle duża, że chyba nikt się nie nudził. W wolnych chwilach także było sporo do roboty. Mieliśmy kilka komputerów, więc część sobie grała, mieliśmy żetony do pokera, kilka gier karcianych, badmintona, piłkę do siatki. Ogólnie – full wypas.
Z niskobudżetowego wyjazdu zrobił się jeden z najlepszych na jakich byłem. Żadnych awantur o alkohol, dziwnych wybryków, łażenia po nocach, burd. Spokój, organizacja, zabawa, wypoczynek i dużo śmiechu. Dziękuję wszystkim ogromnie!

Comments

No responses to “Obóz klubowy w Żelazku”

Prześlij komentarz