GEMNO czyli chcesz być orłem a zostajesz pingwinem

Na GPP w Przemyślu zupełnie niespodziewanie dostałam plakat z zeszłorocznego GEMNO ze zdjęciem moim i Witka. Plakat obudził wspomnienia poprzedniej edycji i zaczęłam rozważać udział także w tym roku. Początkowo miała być tylko rekreacja (start w kategorii turystycznej z Gohanem), bo tydzień później MP w nocnym i sztafecie. Ale ponieważ nie mogliśmy znaleźć nikogo kto pobiegłby z Witkiem w kategorii sportowej, podjęłam wyzwanie, a Gacka namówiliśmy do startu z Gośk.


Wyjazd w piątek po pracy, po drodze kilka przerw, pierwsza na spotkanie z policją, druga na pizzę i trzecia na zakupy. Do szkoły w Iwkowej dotarliśmy po 21, od razu okazało się, że Gohana i Gacka omyłkowo zgłosiliśmy w dłuższej kategorii niż planowali. Dostali w sumie 6km gratis ale nie popsuło im to humorów. W sobotę od rana wszystkim dopisywało bardzo dobre samopoczucie i choć wiedzieliśmy, że przed nami około 5 godzin biegania to nawet proste czynności jak nalewanie koksów do bukłaków, czy białe skarpetki Witka doprowadzały nas do śmiechu. Na starcie okazało się, że frekwencja jest bardzo niska i praktycznie oba nasze zespoły nie mają się z kim ścigać. Nie popsuło nam to jednak motywacji i od początku się nie oszczędzaliśmy. Po małym błędzie na pierwszym punkcie byliśmy po 50 minutach, razem z 3 zespołami juniorów. W drodze do drugiego wpakowaliśmy się w choinki i straszne krzaki, ale od punktu wróciliśmy już pięknie wykoszoną trawką w małym sadzie. Właścicielka i jej pies nie byli zadowoleni ale uszliśmy z życiem :). Kolejny punkt na szczycie góry, bez większych problemów technicznych ale już od punktu w dół nic nie zgadzało nam się na mapie i w rezultacie wylądowaliśmy na asfalcie około 800m od miejsca gdzie planowaliśmy. Dalej już z pełną kontrolną mapy ale w coraz wolniejszym tempie. Na piątym punkcie był wodopój, planowaliśmy spokojną herbatkę i zjedzenie batoników, potem już tylko przebieg do mety, który szacowaliśmy na około 60 min. Na punkcie zadzwoniliśmy do Gohana i Gacka aby pochwalić się, że my już na widokowym. A oni na to, że już są po drugiej stronie doliny w drodze do mety!! Zobaczyliśmy tylko małe ludziki na odległym zboczu. To poderwało nas do walki, nic nie wyszło z planowanej przerwy i zaczęliśmy pościg. Po niecałej godzinie byliśmy na mecie, niestety przegrani o 2 minuty. Pokonaliśmy 30km z 1000m przewyższeniem w 4 godziny i 47 minut.

Na wieczór organizatorzy zaplanowali biesiadę, z pysznym jedzeniem i występem miejscowego zespołu ludowego. Zapoznaliśmy się z chłopakami z trasy rowerowej, których zaprosiłam na GEMNO przez Internet. I chociaż zakwasy w nogach dawały już o sobie znać, to dobrego humoru nie popsuło mi nawet przegranie w zakładzie z Witkiem 5 DSW (dużych szejków waniliowych).

W niedzielę rano mgła i obstawianie czy odrobimy te 2min do Gohanów na trasie dłuższej o 2km. Do pierwszego punktu długo asfaltem, potem małe zawahanie w lesie i na pierwszym punkcie byliśmy pierwsi. Dosłownie, w samotni św. Urbana nie było jeszcze nawet sędziów. Spotkaliśmy ich po 5 minutach podchodzenia pod górę i wskazaliśmy ścieżkę, która powinni iść do punktu. Na drugi punkt długo grzbietem i zielonym szlakiem, potem w dół i historia z soboty się powtórzyła, znowu byliśmy na asfalcie nie tam gdzie trzeba :-( Chociaż Gacek z Gośką nie byli w naszej kategorii bardzo nie chcieliśmy z nimi przegrać po raz drugi i cały czas staraliśmy się biec. Staraliśmy się to dobre słowo, bo uda bolały już mnie ogromnie, a tempo nawet na płaskich odcinkach nie było wyższe niż 6min/km. Po 4 punkcie zrobiliśmy krótką przerwę na całe pole malin. Krótką bo bałam się, że jak mięśnie dłużej się zastoją to już nie ruszę z miejsca. Od połowy drugiego dnia wolałam już iść pod górę niż biec w dół, bo w dół bardziej bolały nogi. W tym samym czasie Gohan z Gackiem marzyli już tylko o tym, aby zostać orłami i przelecieć na pasmo gór na, którym był kolejny punkt. Na ostatnim punkcie byliśmy przed zespołem G&G i spokojnie pewni zwycięstwa „biegliśmy” do mety. Tym razem 30km udało nam się pokonać w 4 godziny i 12 minut. Gohan z Gackiem dali nam tym razem wygrać, najpierw zgubili się do pierwszego punktu, a potem Gacek rozbił kolano i długo nie mógł biec. W sumie uzyskali i tak bardzo dobry czas około 5 godzin. Czyli 1:1 :-) Dogrywka może w przyszłym roku...

Kiedy już cała nasza czwórka była na mecie, organizatorzy specjalnie dla nas zrobili zakończenie abyśmy mogli wcześniej jechać do domu. Dostaliśmy fajne nagrody w postaci sprzętu sportowego i puchary z orłami. W sumie bardzo udane zawody, z niespotykanym zaangażowaniem organizatorów. Na każdym punkcie sędzia, codziennie herbatka na trasie, do tego fotograf, kamerzysta i pielęgniarka. Widać było, że każdy z tworzących te zawody starał się aby nam biegało się jak najlepiej.

Było super tylko przez następne 3 dni chodziłam jak pingwin, Witek jak Lacky Luke, Gacek i Gohan jak RoboCopy a pod Decathlonem chcieliśmy zaparkować na miejscu dla inwalidów.

W imprezie startowali też koledzy rowerzyści, zapraszam do obejrzenia ich trasy oraz całego portalu pod adresem: Trasa rowerowa Gemno

Comments

One response to “GEMNO czyli chcesz być orłem a zostajesz pingwinem”

Anonimowy pisze...
5 paź 2009, 21:15:00

Hardcore :)

Prześlij komentarz