Łyżwiarstwo figarowe na luzie


Tradycyjnie od kilku lat jak tylko otwierają się lodowiska rozpoczyna się mój zimowy koszmar. Jazda na łyżwach. Zaczęliśmy jeździć odkąd kupiłem sobie łyżwy. Właściwie to najpierw był pomysł, a później zakup, ale pamiętam, że mam je prawie od początku naszej przygody z twardym i zimnym lodem. Miałem wtedy duże problemy z kostkami. Skręcałem kostkę przynajmniej raz w roku, a czasem częściej i było to bardzo uciążliwe, ponieważ wyłączało mnie z treningów na kilka tygodni, a co więcej obie kostki zaczynały mi niebezpiecznie "strzykać", na przykład podczas ruchów okrężnych.

Marysia usłyszała gdzieś, że jazda na łyżwach wzmacnia kostki, a że tonący brzytwy się chwyta to nie trzeba było długo czekać na nasz pierwszy występ na białej tafli. Jeździliśmy w miarę regularnie, nie częściej niż raz w tygodniu. Staraliśmy się zaprosić jak najwięcej znajomych i nawet niektórych się udawało (Marta, Marian, Gohan). Gohanowi nawet kupiliśmy łyżwy na urodziny by mogła z nami jeździć. Chciałem też kupić bratu, ale jakoś nie poczuł weny ;) Po kilku "treningach" stwierdziłem, że jazda na łyżwach nie jest moim powołaniem, i mimo że poruszam się na nich dość sprawnie (choć nadal nie umiem jeździć tyłem :)) to wiedziałem, że nie będą one moją życiową pasją. Myślałem, że w następną zimę będę na łyżwy chodził już tylko okazjonalnie, ale okazało się, że nie miałem racji. No bo jak tu nie jeździć, skoro przez cały sezon nie skręciłem kostki? OK, może i bolą nogi jak cholera, może i nudno, może i twardo, a czasem zimno, ale skoro kostki są całe to... chyba warto. Takim to sposobem wpletliśmy jazdę na łyżwach w zimowy plan treningowy i praktykujemy ją co sezon. Jak tylko otwierają się lodowiska, Marysia jakimś dziwnym trafem zaraz o tym wie. A kiedy przyjdą prawdziwe mrozy i zamarza nasz MOSiR, to dopiero jest chulańsko. Tam przychodzi mniej ludzi i jest więcej miejsca na naukę, a i poganiać się można ;)
W tym roku byliśmy już trzy razy na sztucznym lodowisku (Gohan aktywnie się z nami udziela w białym szaleństwie). Za każdym razem bolą mnie te same mięśnie właśnie wokół kostek i piszczeli, ale przynajmniej czuję, że ta jazda coś daje i liczę na kolejny sezon bez opuchniętej kostki. Ostatnio nawet zainwestowałem w nowe sznurówki, bo stare były już pozrywane i powiązane na pęki i zorientowałem się, że jak się ma zawiązanego buta, to się lepiej jeździ :-) Może właśnie dlatego ostatnim razem było już całkiem przyjemnie... Czekam niecierpliwie na silne mrozy. Nawet jak auto nie odpali, to zawsze będzie można iść pośmigać na ostrzu tej brzytwy, co to ją złapałem kilka lat temu i chyba przymarzła mi do ręki. Holy crap!

Comments

No responses to “Łyżwiarstwo figarowe na luzie”

Prześlij komentarz