Wawel Cup 2010


Start drugiego dnia
Dziś sobota, 26 czerwca, pierwszy dzień Pucharu Wawelu. Siedzę na sali gimnastycznej w lawinie różnorakich dźwięków wydobywających się z gardeł i komórek biwakującej tu młodzieży. Właśnie skończyłem książkę, którą dostałem w prezencie od Mary: "Od początku do końca" - Olga i Piotr Morawscy - i jest mi smutno. Pomyślałem, że jak napiszę relację z zawodów, to może trochę mi przejdzie...

Do Olkusza przyjechaliśmy już wczoraj. Dzięki czujności Mary zaoszczędziliśmy grubo ponad 1000 zł jakie musielibyśmy dodatkowo zapłacić za przejazd autokarem. Zdzierstwo! Niestety na miejscu czekał nas nocleg na sali gimnastycznej. Chyba już za stary na to jestem. Strasznie denerwuje mnie ten ciągły hałas, a najbardziej późnym wieczorem (kiedy już chcę spać) i wczesnym porankiem (kiedy jeszcze chcę spać). W rezultacie od rana ziewam jak najęty.
Na start dojechaliśmy o czasie, pomimo tego, że musiałem zawrócić, bo jeden Szczurek zapomniał swojego chipa. Bywa. Przed startem nie robiłem zdjęć, bo zapomniałem naładować baterie, ale za to miałem dużo czasu na czytanie coraz bardziej wciągającej książki, o miłości, poświęceniu i wielkich marzeniach. No ale miało być o biegu...

Nie wszyscy muszą lubić bieganie ;)
Spodziewałem się, że achilles nadal będzie bolał, więc od początku założyłem, że biegnę tylko pierwszy zakres. Szło nieźle, aż do szóstego punktu, w drodze do którego nagle stwierdziłem, że już nie mam sił. Tu pierwszy raz zacząłem iść. Niby wbiegałem na te górki truchtem, a i tak miałem problemy z łapaniem powietrza. Trzy tygodnie przerwy w treningach i już dziury w płucach. Niezła nędza.
Dalej jeszcze bardziej się wyluzowałem i zacząłem jeszcze więcej chodzić. Myślałem nawet o zejściu z trasy, ale to by dość mocno nadwyrężyło mój tegoroczny budżet NKLów, więc chcąc, nie chcąc sunąłem dalej. Na trzynastce dogonił mnie Piotrek Kruk i od tego momentu bieg zrobił się ciekawszy. Po pierwsze zaczęły się krótkie, ale czujne przebiegi i punkty poukrywane w skałkach, a po drugie śmiesznie było oglądać Piotrka ponownie co kilka punktów. Za każdym razem gdy go widziałem myślałem sobie "Ale musi się wkurzać" i "Nie martw się, ja na sztafetach na MP posiałem gorzej..." :)
Ostatecznie wyprzedził mnie po raz n-ty na dobiegu do mety. Niezłe jaja. Trasa fajna, las przyjemny. Pierwszy raz na skałkach w tym sezonie. Biegłem wolno i cieszyłem się pięknem przyrody. Od czasu do czasu pobolewała pięta i kostka, a achilles dopiero po biegu. Wymęczyłem się, ale było fajnie. Nie wiem tylko jak ja dam radę przebiec jeszcze raz te 9 km w poniedziałek...

Dzień drugi - średni i sprint w Jaroszowcu.

Groszek biegnie na start
Oj działo się na trasie, działo. Ten bieg pokazał mi dobitnie, że mój poziom orientacyjny wcale nie cierpi przez fakt, że szybciej biegam, Ot zwyczajnie jestem do dupy. Biegnąc spokojnie w BC1 zrobiłem drugiego dnia tyle błędów, że czternastka by się nie powstydziła. Tragedia. Już do czwartego punktu posiałem około 6 minut wybiegając o dwie górki po lewej! Właściwie, to nawet nie chce mi się tego relacjonować. Bida i tyle.
Sprint wcale nie był lepszy. Miałem zamiar iść na trasę z aparatem, ale dostałem ostatnią minutę, więc nie było już komu pstrykać fotek. Pobiegłem. Pierwszy zonk na skalnym dołku (chyba punkt numer 6) przy dużej skale. Nie wiem kto wymyślił, że to jest kamienny dołek, ale jak dla mnie to była najwyżej jaskinia. Dalej standardowo błąd na dwunastkę (ten kamienny kwadracik, przy którym nie zgadzała się mapa). Wiedziałem, że jestem źle, ale ponieważ miałem gdzieś mój czas postanowiłem za wszelką cenę dojść do tego co dzieje się na mapie... nie dałem rady :) Nie zgadzała mi się i pomimo ogromnych starań nie dałem rady odczytać intencji autora. Trudno. Pobiegłem dalej, do mety już bez przygód. Achilles bolał coraz bardziej.


Marysia w kałuży :)

Dzień trzeci - mikro-klasyk.
Dlaczego mikro? A dlatego, że przebiegłem cały jeden punkt i już schodziłem z trasy. W drodze do dwójki bardzo mocno zabolały mnie plecy i nie mogłem kontynuować biegu. Ledwo doczłapałem się do mety, a przez kolejne dwa dni miałem problemy z poruszaniem się w stabilnej pozycji.
Szkoda, takie fajne zawody, a ja jak ta kuchenna szmata kompletnie się do niczego nie nadawałem.
Obecnie siedzę i czekam. Go! go! właściwości lecznicze Gadżeta!

Comments

No responses to “Wawel Cup 2010”

Prześlij komentarz