Mistrzostwa Polski - jesienna klasyka


Bany szykuje się do nocnego biegu
Na Mistrzostwa Polski pojechaliśmy jak co roku w starszym składzie. Wszyscy z Pabianic, a ja z Gdańska. Już w piątek był nocny, którym się prawie nie emocjonowałem, bo nie startowałem. Dopingowałem tylko naszych, zrobiłem kilka fotek (tylko kilka, bo Marian mi nie naładował baterii) i po przybiegnięciu naszych na metę pojechaliśmy do szkoły szykować się do spania. Olej oczywiście znów wygrał, a poza nim nikt nie otarł się o medale, choć miejsca w pierwszej szóstce były ;)

Kolejnego dnia był czas na odprężenie. Organizatorzy przewidzieli na ten dzień zabawę w formie sześciozmianowych sztafet dwuosobowych. Miałem w nich biegać z Mary, ale biedaczka się pochorowała i musiała zostać w domu. W związku z tym pobiegłem z Marianem. Biegaliśmy po jednej zmianie. Ja zaczynałem, potem on drugą, ja trzecią i tak dalej aż do szóstej, którą Marian skończył na trzecim miejscu! Pomimo mojego fatalnego błędu na jedynkę na pierwszej mapie udało nam się jeszcze wycisnąć miejsce na podium. Są powody do mruczenia ;)


Chrupek Groszek i Marian przed sztafetami
Następnie spędziliśmy na terenie ośrodka około półtorej godziny nudząc się i czekając na obiad. A potem okazało się, że dla nas nie ma stolika, bo ktoś zapomniał poinformować kuchnię, że my też zapłaciliśmy. Musieliśmy czekać aż coś się zwolni, posprzątają, nakryją na nowo. Kiedy w końcu usiedliśmy dostaliśmy zimne kotlety :( Głodny i wkurzony Olej nie omieszkał w niewybredny sposób zawiadomić o tym wszystkich obecnych na sali (czyli nas i obsługę). Bida.
Wróciliśmy do szkoły (była zamknięta i musieliśmy czekać na klucz nie wiedząc kto go ma) i poszliśmy na pizzę. Wreszcie się najedliśmy.
Wieczór minął na grze w karty i rozmowach. Chcąc się dobrze wyspać przed klasykiem następnego dnia szybko poszliśmy spać.


Masowy start pierwszych zmian sztafet męskich
Ponad 16 kilometrów to już jest dystans który robi na mnie wrażenie. Wiedziałem, że nie mam w ogóle wybiegania i nie jestem przygotowany do takiego dystansu, więc zgodnie z planem rozpocząłem spokojnie i tym samym leniwym tempem poruszałem się od punktu do punktu. Już na dwójce dogoniłem Karola Gmura (3 minuty) i od tego momentu cały czas gdzieś się spotykaliśmy. Rozeszliśmy się dopiero po pierwszych motylkach. Byłem jakieś 3 minuty przed nim, ale niestety zrobiłem błąd na 19 punkt (według mnie źle stał - za bardzo po lewo) i Karol znów mnie dogonił. Byliśmy wtedy już w trójkę, bo zgarnąłem jeszcze Sebastiana Ciesiółkę.

Chrupek Olej i Marian już po sztafetach
Konsekwentnie realizowałem moją strategię i ignorując szybsze tempo jakie narzucał Karol biegłem swoje. Czułem się przyzwoicie, choć już koło 25 punktu zaczynałem być głodny. Nie było jednak źle. Problemy zaczęły się dopiero na punkcie widokowym. Pamiętając nauczkę jaką dostałem podczas GPP (wtedy nie napiłem się wody na wodopoju i dwa punkty dalej padłem) tym razem postanowiłem stanąć i się spokojnie napić. Karol pobiegł dalej za mijającym nas Mateuszem Wensławem. Ja wypiłem powoli cały kubek i zebrałem się do dalszego przebierania nogami, jednak o dziwo z każdym krokiem czułem się coraz gorzej i już po dwustu metrach od wodopoju musiałem walczyć by nie iść. Nie jestem pewien co było przyczyną mojego nagłego osłabienia, ale od tego momentu uprawiałem już tylko marszobieg. Nogi mnie nie bolały, nie czułem się wypompowany, myślałem trzeźwo, ale po prostu nie mogłem biec. Co się poderwałem, to od razu zaczynał mnie boleć brzuch i mnie zatykało. Wtedy zrozumiałem, że już nie walczę o miejsce czy czas, ale o ukończenie tego cholernego klasyka. Z ogromnym trudem pokonałem motylki (bez większych błędów), potem zrobiłem mały błąd na punkt przed wodopojem i spojrzałem na mapę, że jeszcze tylko 3 punkty do końca.

Biegnę puścić Mariana na ostatnią zmianę
Starałem się zmobilizować. "Już tylko niecały kilometr" - wciąż powtarzałem w myślach. Biegłem, bolało, ale biegłem. Wolno, ale biegłem. I tak dotarłem prawie do przedostatniego punktu. I wtedy, 50 metrów od niego stwierdziłem, że muszę się gdzieś wyrzygać. Zamiast do punktu skręciłem w stronę krzaków przy drodze. Tam usiadłem i zastanawiałem się czy będę rzygał czy nie. Miałem to nieodparte uczucie, że jeżeli się wyrzygam, to już będzie dobrze. Pewnie bym to zrobił, ale wtedy w polu widzenia pojawił się jeden z organizatorów i spytał czy nic mi nie jest. Głupio tak zwracać przy świadkach, więc koniec końców przełknąłem chęć obrzygania przydrożnych krzaków i powlokłem się do przedostatniego punktu, a potem do ostatniego. Do widokowego miałem 7 minut straty do Mariana. Na ostatnim punkcie już 20 minut... Dopadł mnie straszny ślinotok i co trzy kroki przełykałem ślinę. Minął mnie Wojtek Dwojak, ktoś jeszcze i Pasza, a ja krok za krokiem, noga za nogą dowlokłem się do puszki z napisem Finisz. Chryste, co to była za męczarnia! Rzygałem już kilka razy po szybkich biegach na 400 czy 800 metrów, ale nigdy na biegu z mapą. Nie cierpię tych klasyków. No i oczywiście nie startuję w żadnym zafajdanym longu!


Chrupek na swojej zmianie (razem z Olejem zajęli II miejsce)
Dochodziłem do siebie z pół godziny. W końcu zebraliśmy się i pojechaliśmy do ośrodka na OPŁACONY obiad. Podobnie jak dnia poprzedniego znów nie było dla nas stolika. Mając już tego serdecznie dosyć zabrałem ludzi z mojego auta i 30 minut później jedliśmy obiad w McDonaldzie w Brodnicy.

Pomimo ciężkich przeżyć humory dopisywały i droga do domu upłynęła w miłej atmosferze, a w domu czekała już na mnie moja ukochana żona ;)

Wyniki z trzydniowych zmagań do obejrzenia na stronie zawodów:
http://www.mp2010.waw.pl/

Comments

No responses to “Mistrzostwa Polski - jesienna klasyka”

Prześlij komentarz