Warsaw Orient Meeting 2011

W dniach 10-11 września wybraliśmy się na zawody do Warszawy. Czekały nas 3 biegi (mnie 2) - sprint, nocny i sztafeta (część sztafety to nocny). Wyjazd nie był klubowy. Była to raczej spontaniczna inicjatywa kilku osób. W związku z tym pojechaliśmy w 7 osób (+ Hanka) i dwa auta. Wyjazd wcześnie rano w sobotę - znów się nie wyspałem :(
Dojazd na miejsce nie sprawił nam problemów. Byliśmy trochę przed czasem, więc mieliśmy czas na dobry przygotowanie się do startu. Na pierwszy ogień szedł Sprint parkowo-miejski. Bieg był udany (jeden większy błąd związany ze skakaniem przez stawik - nie wiedziałem czy można czy nie) oraz kilka błędów bardzo drobnych. Udało się wygrać z Mary, ale analiza międzyczasów pokazała, że pobiegłem dużo za wolno. Faktycznie byłem jakoś mało zmęczony na mecie. Zdaje się, że tak bardzo skupiłem się na mapie, że zapomniałem cisnąć do przodu. Postanowiłem to naprawić następnego dnia na sztafetach.

Pierwsze zmagania czekały nas jednak jeszcze tego samego wieczoru. Dwie zmiany nocne, a w niedziele 5 zmian dziennych. W sumie sztafeta 7-mio zmianowa - taka jak na lidze, tylko trochę inne były wymagania wiekowe dla poszczególnych kategorii. Udało nam się dogadać z organizatorami i drugą sztafetę puściliśmy PK w niepełnym składzie, dzięki czemu każdy kto chciał potrenować bieg nocny mógł to zrobić. Ja oczywiście nie chciałem. Komary gryzły niemiłosiernie, ale trasy nie był długie, a las płaski i bardzo szybki, dzięki czemu oczekiwanie na zawodników się nie dłużyło (dobrze że był punkt widokowy). Na pierwszej zmianie pobiegła Mary i Ruda. Na widokowym zajmowały 2 i 3 miejsce i biegły praktycznie razem, ale na metę przybiegły już osobno, najpierw Ruda, a około minutę później Mary. Przez to Chrupek jednak nie wystartował razem z Olejem i nie mógł się przewieźć na nim. Skutkiem tego był bieg wolniejszy o kilka minut od Oleja, który podobno biegł tylko drugi zakres.
Ogromnie śpiący szybko spakowałem Mary do auta i pojechaliśmy do Emilii spać. Hanka oczywiście musiała mieć tą wyjątkową noc, podczas które nie śpi, dzięki czemu oboje zaliczyliśmy tylko kilka godzin snu. Budząc się rano czułem się nieźle, ale ta świeżość szybko minęła.

Na trzeciej zmianie pobiegła Kinga. Do widokowego szła nieźle, później niestety popłynęła i miała najgorszy czas na swojej zmianie. Nadal jednak byliśmy pierwsi, więc wybiegając do lasu mogłem tylko oglądać się za siebie. Wiedziałem, że mój rywal jest niedaleko za mną, bo dobiegając do miejsce zaznaczonego na mapie czerwonym trójkątem słyszałem jak ożywiła się publiczność przy mecie, co niewątpliwie oznaczało ukończenie trzeciej zmiany przez goniących nas zawodników.
Starałem się skupić na swoim biegu, ale nie mogłem znaleźć pierwszego punktu na mapie. Gdy w końcu się udało przez jakieś 500 metrów biegłem tylko na kierunek i za cholerę nie mogłem się zorientować gdzie jestem. Wszystko wyglądało tak samo, dołki, rowy, wykroty, płasko. Dopiero gdy dobiegłem do poziomic udało mi się odnaleźć. Okazało się, że biegnę dobrze, więc pomimo dużej niepewności na przebiegu i dość wolnym tempie udało się znaleźć punkt, pomimo że stał źle (tak, był w dołku po złej stronie rowu!). Kolejne punkty szły dobrze. Trzymałem solidne tempo i byłem skoncentrowany. Raz miałem drobne zawahanie, kiedy to wydawało mi się, że przebiegłem już drogę, które w rzeczywistości nie przebiegłem, ale błędu nie było. I tak parłem aż do ponownego ataku na punkt węzłowy, kiedy to odpuściłem, myśląc sobie "wezmę kierunek, a potem poznam okolicę, bo przecież już tam byłem". No i nie poznałem. Około 90s błędu na tym przebiegu i niestety utrata szans na zwycięstwo z Olejem, który taką samą trasę biegł dzień wcześniej w nocy. Do końca już bez problemów. Przybiegłem pierwszy, najlepszy czas na swojej zmianie. Do końca już nie oddaliśmy prowadzenia, systematycznie zwiększając przewagę. Po mnie pobiegł Kisiel, potem Mary i na końcu Chrupek. Wygraliśmy, ale niestety byliśmy PK, bo ja byłem za stary na swoją zmianę (KM18). Nic to, biegało się fajnie.

Droga do domu była znośna i nawet nie usnąłem za kierownica, ale za to w domu poszedłem spać o 19.30! Z wyjazdu najbardziej zapadnie nam w pamięci masakryczna nawigacja po Warszawie. Tyle razy zgubiliśmy się na remontowanych skrzyżowaniach, że szkoda gadać!!!

Już w najbliższy weekend runda jesienna Klubowych Mistrzostw Polski - będzie fajnie :)

Comments

No responses to “Warsaw Orient Meeting 2011”

Prześlij komentarz