Góry, góry, góry, piękne i zabójcze. Tak je postrzegam i za to je kocham. Każdy krok może Cię zabić, albo odsłonić kolejne, jakże cudowne krajobrazy. Wyjazdy w Tatry stają się powoli naszą coroczną tradycją. W tym roku wyjazd był mocno wątpliwy, ze względu na naszego małego członka rodziny, ale dzięki Marysi rodzicom udało nam się wysupłać cztery dni całkowicie dla nas i wyjechać.
Tydzień wcześniej zarezerwowałem 4 noclegi w Murowańcu. Postanowiliśmy nie spać tym razem w Zakopcu, aby nie marnować codziennie cennego o tej porze roku czasu na drogę w tę i z powrotem do schroniska. Dzięki temu mieliśmy codziennie 3,5-4 godzin więcej.
Pierwszy dzień zszedł na podróżowaniu. Do Zakopca dojechaliśmy około godziny 13. Po drodze odebraliśmy jeszcze nowiutkie raki dla Marysi. Dzięki Waldek, przydały się :) Następnie z całym sprzętem, ubraniami i jedzeniem wdrapaliśmy się do schroniska. Jako że mieliśmy jeszcze trochę czasu zanim zapadnie całkowita ciemność, wybraliśmy się na krótki spacer żółtym szlakiem. Tego wieczora góry skąpane były w chmurach, więc niewiele dane nam było zobaczyć. Następnego dnia jednak pogoda miała być rewelacyjna!
Pierwszego dnia na spacerze żółtym szlakiemWstaliśmy wcześnie rano i już o brzasku jedliśmy śniadanie. Celem na ten dzień był Kościelec, z którego poprzednim razem zawróciliśmy, oraz Świnica, której dwa lata wcześniej nawet nie spróbowaliśmy zdobyć ze względu na brak odpowiedniego sprzętu. Tym razem śniegu było dużo mniej, więc spodziewałem się, że oba szczyty padną naszym łupem. Droga do Czarnego stawu szybko minęła. Tam odbiliśmy w prawo czarnym szlakiem i rozpoczęliśmy podejście na Karb, przełęcz pod Kościelcem. W górze majaczyła nam sylwetka innego rannego ptaszka, który miał nad nami dobre 30 minut przewagi. Na Karbie zrobiliśmy krótką przerwę. Zdecydowaliśmy, że na raki jest jeszcze za wcześnie. Założyliśmy je mniej więcej w połowie drogi na szczyt i była to dobra decyzja, bo niektóre przejścia trawersem przy mocno eksponowanym stoku zaczynały już budzić we mnie lęk.
Jesteśmy na Kościelcu! Pokonany! :)Zaskoczyła mnie też sama końcówka wejścia. Wydawało mi się, że Kościelec jest dość płaski, a tu nagle pod sam koniec pojawiły się elementy wspinaczki (dla nas, osób nieprzyzwyczajonych jeszcze do poruszania się w rakach, było to wyzwaniem). Nie wiedzieć czemu na górze nie zabawiliśmy długo. Chyba chciałem jak najszybciej mieć za sobą to niebezpieczne zejście i po kilku fotkach skierowaliśmy nasze kroki w dół. Pomagałem Marysi na najtrudniejszych fragmentach szlaku i szczęśliwie dotarliśmy ponownie na Karb. W ramach relaksu zjedliśmy drugie śniadanie, a nasze zmysły nakarmiliśmy cudownymi krajobrazami.
Kolejnym celem była Świnica. Już bez raków poszliśmy w stronę przełęczy pod Świnicą. Założyliśmy je dopiero na końcówce podejścia pod przełęcz. Krótka przerwa przed atakiem na szczyt i ruszyliśmy. Okazało się, że trasa letnia jest inna niż zimowa. Na samej końcówce, kiedy szlak przeszedł na południowy, mocno osłoneczniony stok, zdjęliśmy raki. Śniegu już prawie nie było. Lita skała i łańcuchy. Marysia dzielnie poradziła sobie z łańcuchami i szczyt był nasz. Co ciekawe, na górze spotkaliśmy dwóch gości, którzy na szczycie Świnicy spędzili noc i planowali kolejne dwie. Nie wiem co tam robili, ale albo czekali na piękne zdjęcia, albo testowali sprzęt przed jakąś poważniejszą wyprawą. Tak czy siak, ciekawy sposób spędzania wolnego czasu ;)
Piękny widok ze ŚwinicyZe Świnicy ruszyliśmy czerwonym szlakiem na Zawrat. Tutaj czekało mnie małe zaskoczenie, ponieważ szlak ten był dużo trudniejszy niż się spodziewałem. Mary kilka razy miała wątpliwości, szczególnie na ośnieżonych odcinkach z łańcuchami i dużym nachyleniem, ale szczęśliwie udało nam się dotrzeć na Zawrat w jednym kawałku. Tutaj kończyła się nasza przygoda na ten dzień. Pozostało nam tylko wrócić do schroniska. Znów raki, które bardzo przydały się na stromym, ośnieżonym i oblodzonym zejściu. Dłuższy przystanek przy czarnym stawie i w końcu schronisko. Mieliśmy jeszcze trochę czasu przed zmrokiem, ale było już zimno, więc stwierdziliśmy, że nie ma co przesadzać. Posililiśmy się, przespaliśmy i byliśmy gotowi do wyzwań dnia kolejnego.
Zawsze urokliwy Czarny Staw GąsienicowyPobudka znów wcześnie. Szybkie śniadanie w pokoju (bo schroniskowa stołówka jeszcze zamknięta) i wracamy na szlak. Dzień wcześniej postanowiliśmy przespacerować się do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Nigdy tam nie byłem, a chciałem zobaczyć jak wygląda. Przy okazji postanowiliśmy obejrzeć Siklawę, znajdujący się w pobliżu schroniska wodospad. Dzień wcześniej długo debatowaliśmy nad wyborem szlaku, ale w końcu zdecydowaliśmy się iść bezpiecznym niebieskim, przez Zawrat (czyli tak jak wracaliśmy dnia poprzedniego), zamiast żółtym przez Kozią przełęcz. Decyzja była podyktowana rozsądkiem i świadomością tego, że nie czujemy się jeszcze komfortowo w mocno eksponowanym terenie.
Na Zawrat szliśmy w rakach i cały czas w cieniu, ale na górze przywitało nas słońce. Czułem się jak wiosną, ciepło i pięknie. Śniegu po południowej stronie praktycznie nie było. Radośnie ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem w dół, w stronę schroniska, robiąc po drodze częste przystanki na podziwianie otaczających nas gór.
Zanim weszliśmy do schroniska zeszliśmy jeszcze do wodospadu. Całkiem fajny :)
Wodospad Siklawa niedaleko "Piątki"Trasę powrotną zaplanowaliśmy przez Krzyżne. Mary już lekko oponowała, bo miała dość podchodzenia (a było tam sporo przewyższeń do zrobienia), ale udało mi się ją przekonać, że tam będzie fajniej niż zielonym szlakiem naokoło. Muszę jednak przyznać, że to podejście i mi mocno dało się we znaki. Widok z przełęczy był za to boski i wynagradzał wszystkie trudy wspinaczki. W ten sposób zamykaliśmy właściwie dzień, ponieważ dalsza droga to już powrót do schroniska. Wolno, niespiesznie, ciesząc się każdym krokiem zeszliśmy do Czerwonego Stawu, dalej czarnym i zielonym szlakiem do Murowańca. Nogi mocno nas bolały, ale byliśmy zadowoleni.
Pożegnanie z Tatrami, wracamyOstatniego dnia postanowiliśmy już nie wychodzić w górę, ponieważ nic dużego już byśmy nie zaliczyli, a zależało mi na tym, aby nie wracać autem po ciemku, bo moje światła w samochodzie pozostawiają wiele do życzenia... Dlatego też wstaliśmy o świcie, spakowaliśmy wszystkie rzeczy i zeszliśmy na dół do Zakopanego. Szkoda było opuszczać góry, szczególnie, że nadal towarzyszyła nam piękna pogoda, ale trzeba było wracać do Hani, za którą już mocno się stęskniliśmy.
Kto wie, może następnym razem wybierzemy się już z Hanką? :)
Dziękujemy bardzo za opiekę nad córką :)
Linki:
Zdjęcia i filmiki z Tatr 2011: click
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Comments
One response to “Tatry 2011”
Piękne zdjęcia Maryniu!
Prześlij komentarz