Dzień zaczął się bardzo wcześnie bo już o 5.30 zadzwonił budzik i musieliśmy wstać aby na czas dotrzeć do Torunia. Z Żytowic ruszyliśmy w składzie: ja, Rafał, Gacek, Róża, a z Łodzi zabraliśmy Witka. Jeszcze o 7 czuliśmy się jakby był środek nocy, potem powoli zaczęło się przejaśniać ale i tak dzień był bardzo ponury. Nie pomogła nawet kawa na stacji, do Torunia wszyscy poza kierowcą spali.
Na miejscu jak tylko zobaczyliśmy kręcących się biegaczy adrenalina poszła w górę i zaczęły się przedstartowe nerwy. Niby wiadomo, że przyjechaliśmy tylko dla
Start... i zaczęło się najlepsze, tylko koło 2 km po asfalcie a potem las, błoto, piach, kałuże, górki. Brakowało tylko śniegu. Każdy kilometr inny i nieprzewidywalny, las zmieniał się szybko, raz płasko, a za chwilę górki, wysoki czysty las a za zakrętem młode choinki. Zaczęliśmy wolno, rozmawiając ze sobą i napotkanymi ludźmi i powoli się rozpędzaliśmy. Planowałam nie biec szybciej niż
BCII ale jednak pokusa wyprzedzania była za duża, a i Witek próbował mi uciec, także musiałam przyspieszyć. Ostatnie 300m na stadionie, gdzie chyba każdy dostawał skrzydeł i czuł się jak prawdziwy sportowiec. Na mecie Witek był po 110 minutach a ja 30 sekund za nim. Rafał do 8 kilometra dzielnie biegł z nami, później my przyspieszyliśmy, a on trochę zwolnił, ale i tak skończył bieg w 122 minuty, poprawiając swój majowy czas o 13 minut, na bardzo wymagającej trasie. Na mecie otrzymaliśmy śliczne medale w kształcie dzwoneczka i ciepłą herbatę. W szatniach nadal nikogo nie było i bez kolejki można było się wykąpać w ciepłej wodzie. Nie pamiętam, żeby na jakimś biegu były tak luksusowe warunki.W drodze powrotnej oczywiście obowiązkowy przystanek w Maku, gdzie wywołaliśm
y spore zamieszanie wśród obsługi chcąc zapłacić kartą z PayPass i otrzymać za to gratis. Bo jeśli jeszcze nie wiecie, to teraz jest promocja, dzięki której po zakupie zestawu i zapłaceniu kartą PayPass otrzymuje się dowolny deser lub kawę. Pani nie bardzo wiedziała jak się płaci taką kartą ani jaki produkt może nam dać, ale w sumie na tej je nie wiedzy nie wyszliśmy źle, bo Gacek z Różą dostali kawę nie kupując zestawu :) Dalsza część drogi minęła nam szybko i wieczór spędziłam już na odpoczynku w domu. A w poniedziałek żadnych zakwasów... jak dobrze, że nie było asfaltu.
Comments
2 Responses to “Atak klonów Mikołajów”
niektórzy to mają zdrowie... pozazdrościć :)
To to była przyjemność :)
Prześlij komentarz