Ostatnio tyle się dzieje, że nawet jakoś nie było czasu coś skrobnąć. Awans w pracy, remont w domu, nowy projekt w orientacji. Do tego treningi, zawody, zajęcia dla dzieci no i najbliższą rodzinę trzeba od czasu do czasu odwiedzić. Czas staje się towarem deficytowym. Powiedziałbym że jest na wagę złota, które ostatnio drożeje jak szalone ;)
Najgorzej z tym remontem. W domu syf, po pracy zamiast do domu to do Castoramy albo Nomi. Na szczęście kuchnia już skończona, ale sprzątanie całego bałaganu też zajmuje dużo czasu. Pleców z gumy jednak nie mam i musiałem wreszcie usiąść i odpocząć :)
Nie ma co ściemniać że mocno tyram, bo ostatnio oscyluję w granicach 25-40 km tygodniowo, czyli marnie. Raz że różnie bywa z czasem, dwa że motywacja jakoś siadła (wypadłem z pierwszej sztafety, a druga nie wróży sukcesów), trzy że Mary z racji coraz bardziej zaawansowanej ciąży też się nie przemęcza i nie ma mnie kto na trening wyciągnąć. Marian też jakoś wyluzował (choć mówi że od listopada się bierze w garść).
Nie zmienia to jednak faktu, że biega mi się całkiem nieźle. Wystartowałem w zawodach towarzyszących przy MP w longu. Szybki teren sprawił mi dużo frajdy i biegło się rewelacyjnie. Nawet wygrałem z Marianem, ale to się nie liczy, bo ćwok zgubił chipa (jakby nie zgubił, to bym przegrał). Wczoraj natomiast byliśmy w Łodzi na Złotej Igle, gdzie przed południem czekał nas Scorelauf (do zebrania 15 punktów). Udało się zająć trzecie miejsce (przegrałem końcówkę z Marianem, bo nie mogłem trafić do puszki na finiszu!), a po południu odbyły się sześcio-zmianowe sztafety które mocno dały w kość, ale też zabawa była przednia. Niestety razem z Mary byliśmy dopiero szóści. Może dałoby radę na 4 miejsce, ale jakoś pierwsze dwie zmiany nie cisnąłem bo gdzieś w podświadomości cały czas miałem dzisiejszy sprawdzian na 400m. Nie mogłem jednak nie spróbować i zaatakowałem na finiszu Kamila. Źle wykalkulowałem jednak jego siły, zrobiłem błąd na mapie i ostatecznie brakło mi ze 3 metry.
Dziś za to stawiłem się na włókniarzu i razem z innymi niedobitkami co to nie stawili się na regulaminowy termin piątkowy pobiegłem 400m. Czułem w nogach dzień wczorajszy i było bardzo ciężko, ale nie będę ukrywał, że czas 57 przy obecnej formie i objętości treningowej jest zadowalający. Marian poleciał 55 i był dziś poza moim zasięgiem.
Po południu piłeczka. Miało być lajtowo, bo wczoraj rozwaliłem nogę (za...sunąłem z całej siły w pień małego drzewka (nie zauważyłem) i rano ledwo chodziłem), no ale chłopaki weszli nam na ambicję, zaczęli grać za ostro, i przy stanie 3:4 dla nich postanowiliśmy z Marianem, że wygramy ten mecz choćbyśmy mieli się zajechać. No i wygraliśmy jakieś 10:4 :)
Na szczęście to już koniec weekendu. Nie mam już siły, noga mnie boli, a w tygodniu znów się będzie można poopieprzać ;) A w nadchodzący weekend... Szybki Mózg w Warszawie :)
Pozdrawiam wszystkich i przypominam, że nadal szukamy grafika do projektu gry internetowej o orientacji sportowej. W demokratycznym głosowaniu wybraliśmy Gohę, ale ta się coś nie pali do swojej roli... ;-)
P.S. Zdjęć brak, bo ciągle zapominamy zabrać ze sobą aparat...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Comments
No responses to “Czas na wagę złota”
Prześlij komentarz