Przed nami kolejny weekend w Tatrach. Właśnie siedzę w wynajętym pokoju i czekam na Mary, która ma za kilka godzin dojechać z Krakowa. Tak nam się spodobały poprzednie wycieczki, że postanowiliśmy skorzystać z ładnej pogody i wejść na kilka kolejnych szczytów. Dziś dzień oczekiwania (od poniedziałku byłem na szkoleniu w pobliskim Kościelisku i skończyliśmy je dziś tuż po południu), a jako że pogoda była fantastyczna postanowiłem go spędzić na spacerach i treningu. Ten ostatni zaczął mnie prześladować już dziś w nocy.
Miałem iść biegać przed śniadaniem, o siódmej rano. Tak się umówiłem z kolegami ze szkolenia. Nie było mi jednak dane biegać dziś w towarzystwie. Kiedy zadzwonił mój budzik wstałem od razu (bo dałem sobie tylko 5 minut na ubranie się). Trochę się zdziwiłem, że o siódmej było jeszcze ciemno, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. Wyszukałem dresiki, wdziałem je czym prędzej i przed wyjściem spojrzałem jeszcze na zegarek w komórce by się upewnić, że nie będę za wcześnie. Okazało się, że jest 2:05 w nocy...
OK, dziwne rzeczy czasem mi się zdarzają. Pomyślałem, że to pewnie jakieś przypomnienie z kalendarza mi zapikało (choć takowego nie znalazłem). Sprawdziłem jeszcze raz czy alarm jest dobrze ustawiony i poszedłem dalej spać (w dresach oczywiście). Kiedy komórka zapikała po raz kolejny upewniłem się, że godzina jest odpowiednia. Wstałem, pokrzątałem się chwilę i zszedłem na dół. Zdziwiłem się, że nikogo jeszcze nie było. Czekałem prawie dziesięć minut i nic. W końcu zrezygnowany wróciłem do pokoju, myśląc, że jeśli już mam biegać sam, to zdecydowanie wolę po południu. Dziwnie, oj dziwnie się zaczął ten dzień. Chłopaki twierdzili, że nawet na mnie kilka minut czekali, a jakimś cudem się minęliśmy.
No nieważne. Po obiedzie przyjechałem do Zakopanego i wybrałem się na poszukiwanie noclegu. Chodziłem po mieście i dzwoniłem na znalezione na szyldach numery telefonów pytając czy dostanę nocleg za 30 pln. Nie minęło wiele czasu zanim udało mi się coś znaleźć, a w międzyczasie cyknąłem kilka ciekawych fotek z okolicznego wzgórza. Było bardzo ciepło, słonecznie i spokojnie. Góry chyba maja w sobie coś takiego co... uspokaja. Prawie jak zielone :)
Pełen werwy postanowiłem wyjść w końcu na trening i zaliczyć okoliczny szczyt - Nosal. Zastanawiałem się czy dam radę. Dawałem sobie jakieś tam szanse, ale był to duuuży błąd. Może dlatego, że wybrałem wbieganie od tej bardziej stromej ściany. Trochę bez sensu. Wbiegłem ze 100 metrów i już musiałem iść. Potem szedłem i biegłem na zmianę. Po drodze zostawiłem gdzieś lewe płuco, a na szczycie śledzionę. Masakra. Dopiero po kilku minutach zbiegania doszedłem do siebie i w dół już jakoś szło. W sumie biegałem niecałą godzinę. W sam raz jak na tygodniową przerwę. Nadal czuję lekki ból prawej stopy. Miejmy nadzieję, że to jednak przejdzie, choć szczerze mówiąc, to się nie zanosi. Jutro szykuje się ciężki dzień i dużo ładnych widoków. Trzymajcie kciuki!
BTW, widzieliście jakiego kotka spotkałem wędrując po Zakopcu? Uroczy, prawda? ;-)
Przed nami jeszcze jeden weekend w Tatrach
20 lis 2009
- Przez Unknown
Etykiety:
Inna aktywność ruchowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Comments
3 Responses to “Przed nami jeszcze jeden weekend w Tatrach”
Tez chce w góry w taką pogodę:(
Ja dzisiaj na Mariana też czekałem przed treningiem i to nawet 20 minut:P też go nie było... okazało się że czekał gdzie indziej...
Chrupek
No właśnie... może znajomi też czekali gdzie indziej... :)
Marian - zapraszałem, trzeba było jechać! :)
Prześlij komentarz