Ostatni tydzień upłynął przy dość ostrym jak na ostatnie czasy treningu. Zrobiłem ponad 60 km, co jest dobrym wynikiem i nie zdarza się nader często :)
O dziwo jak na razie czuję się znośnie i pomimo lekkich bólów tu i ówdzie nic strasznego się jeszcze nie dzieje. Podniesiony na duchu zwyżkującą formą postanowiłem wyjść nawet na wycieczkę biegową, a co tam!
Wiedziałem, że nie będzie lekko, ponieważ z tych biegających w mojej grupie jestem najsłabszy, ale mimo to chciałem spróbować utrzymać ich tempo. Zaczęliśmy standardowo i już po pierwszych dziesięciu minutach wszyscy mieli mokre buty. No cóż, przynajmniej dalszy bieg po mokradłach nie był już problemem. Marian, Chrupek i Groszek pruli do przodu solidnym BC1, a ja niestety czułem się fatalnie i cały czas zastanawiałem się czy nie powinienem zawrócić. Na szczęście po 10 minutach spotkaliśmy Kołcza, który zarządził przerwę na rozciąganie. Odsapnąłem chwilę i postanowiłem puścić chłopaków przodem i pobiec wolniej w nadziei, że to coś zmieni. Po kilku kolejnych minutach okazało się, że był to wyśmienity pomysł. Siły wróciły, a grupka mi za daleko nie uciekła, bo siłą rzeczy oni też zwolnili, nie chcąc mnie kompletnie zgubić. Poza tym wbiegliśmy na pola, po których nie dało się biec za szybko, bo nogi zapadły się w głębokiej trawie lub grzęzły w mokradłach. Naszym celeb był las rydzyński, ale postanowiliśmy dobiec do niego dość niekonwencjonalnie, czyli zygzakiem i na azymut. Po drodze zaliczyliśmy chyba z siedem ambon dość gęsto rozstawionych na polach. Przy jednej zrobiliśmy nawet przystanek, aby Marian mógł wejść na górę i ogarnąć swoje nowe królestwo.
Po około 45 minutach Groszek stwierdził, że zawraca. Ja czułem się już dobrze i postanowiłem biec dalej. I dobrze, bo najciekawsze miało się dopiero rozpocząć. Wbiegliśmy w las i miejscami musieliśmy zwolnić do marszu by przedrzeć się przez gęsto rosnące jeżyny i przeprawić się na drugą stronę rozległych bagien. Nasz wysiłek został nagrodzony i kawałek dalej byliśmy już w lesie rydzyńskim który znamy. Przebiegliśmy obok leśniczówki, zrobiliśmy szybką sztafetę wokół "Krzyża" i wróciliśmy do domu nudną asfaltową drogą. Chłopaki odbili jeszcze w las na dodatkowy kilometr czy dwa, ale ja skierowałem swe kroki prosto do domu. Nie padałem z nóg, ale nie chciałem przeginać.
Cieszę się, że wreszcie udało się zrobić wycieczkę biegową z prawdziwego zdarzenia. Tempo może nie było powalające, ale przynajmniej wiem, że wytrzymałość rośnie, a to przecież bardzo ważne. Na szybkość przyjdzie jeszcze czas.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Comments
5 Responses to “Wycieczka szlakiem ambon wiejskich”
Nic tylko pogratulować i życzyć więcej udanych wycieczek :) Kontuzje w kąt, forma do przodu :)
W górę serca!
Bełchatów wygra mecz, Bełchatów wygra mecz, Bełchatów wygra mecz! :)
To chyba Witek podszył się tym komentarzem pod Ciebie:p
chrup
Nie może sie podszyc pode mnie. Musiałby się zalogować na moje konto :)
i to pewie przyspiewka o tym drugim bełachtowie... :)
Prześlij komentarz