Bywało gorzej i klaskali


Złota sztafeta o poranku
Podczas sprawdzianu biegowego na 5km w środę tradycji stało się zadość, czyli pomimo faktu, że jeszcze nie wygrałem z bratem żadnego biegu na mapie w tym sezonie, to po raz kolejny złoiłem mu dupsko na crossie. Coraz wyraźniej kształtuje się w tym wszystkim jedna jasna myśl. Moja mapa jest do kitu.

Na sprawdzian szedłem z pozytywnym nastawieniem. Wiedziałem, że mam dopiero za sobą 3 tygodnie biegania po dwumiesięcznej przerwie i nic wartego zachwytu nie nabiegam, ale z drugiej strony pamiętam, że po każdym sprawdzianie następuje taki moment, że zaczynam biegać trochę szybciej (tzw. przetarcie) i dlatego postanowiłem pobiec i dać z siebie wszystko. Obstawiałem czas w granicach 3:50-4:00 na kilometr, a okazało się, że wypadłem nawet ciut lepiej, bo nabiegałem 18:55 ze średnią w okolicach 3:47. Byłem zmęczony, ale zadowolony. Marian zszedł z trasy po 2,5km. Znów mu coś w brzuchu burczało, standard. Co z tego, skoro na KMP pewnie po raz kolejny zbiorę baty? No zobaczymy...


Marysi rodzice przed startem
Oddanie pola bez walki nie leży w mojej naturze, toteż podczas gdy Marian wraz z ekipą wybrał się na tydzień w Tatry ja postanowiłem zewrzeć pośladki i nabiegać coś na Międzywojewódzkich Mistrzostwach Młodzików odbywających się w dniach 11-12.09.2010. W sobotę do dyspozycji miałem dwa biegi: poranny średniak oraz popołudniowe sztafety. Oczywistą oczywistością jest, że wybrałem uwielbiane przeze mnie sztafety i poranny bieg odbyłem w trybie krajoznawczym, czyli w pierwszym zakresie. Mimo wolnego tempa nie ustrzegłem się kilku błędów, więc nie było się z czego cieszyć. Radość budziły tylko biegi innych, szczególnie nowicjuszy. Po raz pierwszy swoich sił w orientacji spróbowali Marysi rodzice. Małgosia była 2 w Open, a Rafał 5 w M35+ (z całkiem niezłym czasem jak na pierwszy bieg!). Mówiłem, że on by mógł się spokojnie ścigać w swoich kategoriach. Ciekawe czy będzie chciał jeszcze przyjechać :) Słabo wypadł Piter, których wykręcił wynik trzycyfrowy, ale za to wielki come-back zaliczył Krycha, który nareszcie raczył się pokazać na zawodach. Na niecałych 6 kilometrach stracił do mnie tylko 3 minuty. Przyzwoicie, biorąc pod uwagę jego nowy brzuszek :) Trochę się bałem co to będzie na sztafetach, bo miałem go u siebie na drugiej zmianie, ale w końcu to Krycha, musi być dobrze :)


Zajadamy się popcornem :)
Podczas gdy wszyscy pojechali na obiad my rozsiedliśmy się na trawie i do 15.30 panował całkowity relaks. Graliśmy w karty, gadaliśmy i zajadaliśmy się bułkami z pasztetem i popcornem :) W końcu jednak trzeba było zacząć przygotowania do pierwszej zmiany. Azymut nie wystawił właściwie żadnej dobrej sztafety. Postanowiliśmy się zabawić i z 9 osób, które nadawały się do biegania złożyliśmy 3 w miarę równe składy z zamiarem rywalizacji wewnętrznej. Wyglądały one następująco:

1. Ja, Krycha, Gohan
2. Olej, Snes, Kołczu
3. Chrupek, Mary, Kłos


Start I zmian. Lecę za chłopakami do pierwszego
Leżało przede mną trudne zadanie. Na pierwszej zmianie musiałem sie zmierzyć z takimi dzikami jak Olej, Podzio czy Chrupek. Plan był prosty. Zapierdalać! Szybko okazało się, że teren sprzyjał szybkim nogom. Było się gdzie rozpędzić. Drobny błąd na dwójkę sprawił, że szybko zostałem z tyłu, ale cały czas widziałem przed sobą plecy Chrupka i starałem się gonić. Dopiero za szóstką zniknął mi z oczu. O dziwo dwa punkty dalej zza moich pleców wybiegł Podzio, który zrobił błąd na 2 minuty. Pomógł mi podkręcić tempo i o kolejne dziwo tuż przed przebiegiem widokowym ujrzałem Chrupka. Miałem jakieś 20s straty i pewnie bym go utrzymał na ostatniej pętli gdyby nie to, że ominąłem punkt na końcu przebiegu widokowego (patrzyłem już tylko w plecy Chrupka) i musiałem się wrócić kilka kroków (dobrze, że mi ludzie krzyknęli ;)). Straciłem tam pewnie z 10 sekund no i Chrupek oddalił się na tyle, że już był poza zasięgiem. Widziałem go jeszcze na długiej prostej do kolejnego punktu, ale później wpadł w las i po ptokach. Samej końcówki nie szedłem na maksa, bo nie byłem na 100% pewien że wszystko się zgadza, ale wolałem stracić dodatkowe 15 sekund niż walnąć błąd. Wiedziałem, że straty dużej mieć nie będę, a na pozostałych zmianach i tak różnice mogą być spore i błędy duże. Także na drugą zmianę ruszyliśmy na 4 miejscu, dokładnie tak jak planowałem, ale z dużo mniejszą stratą niż zakładałem, czyli in plus :) Martwiło mnie tylko to jak Krycha wytrzyma fizycznie drugi bieg tego samego dnia. Warto w tym miejscu dodać, że w nocy nie spał ani godzinki i cały dzień jechał na 3 tigerach, dwóch nektarynkach i dwóch pączkach :) Twarda sztuka.


A po biegu padłem na ziemię. Kaplica...
Rozpoczęło się wyczekiwanie na punkcie widokowym. Gohan, moja zawodniczka z ostatniej zmiany, grzała się intensywnie razem z Kołczem i Kłosem. Wiedziałem, że będzie najlepsza, więc pozostawało tylko pytanie ile będzie mieć straty. Na drugiej zmianie mocna była Mary, ale Krycha mógł ją utrzymać. I pewnie by tak się stało, gdyby sie nie spruł rano :) W efekcie na widokowym pierwsza pojawiła się Mary. Jakieś dwie minuty później Snes z Krychą. Niestety Kris już praktycznie szedł i bałem się o niego coraz bardziej. Nawet nie reagował na nasze okrzyki. Widać było, że spuchł konkretnie i jedzie już tylko siłą woli. Snes grzała solidnie obawiałem się, że może go zostawić jeszcze na jakieś 2 minuty. Co ciekawe wszystkie nasze sztafety pojawiły się na widokowym przed sztafetą Orientusia, która była właściwie murowanym faworytem do złota. Poszliśmy do strefy zmian. Niedługo później na dobiegu pojawiła się Mary i na prowadzeniu do lasu ruszył Kłos. Mocno, z kopyta. Miałem jednak nadzieję, że się choć trochę pogubi i Gohan go dojdzie. Jakieś 3 minuty później na ostatnią prostą wypadła Snesu. Na nasze szczęście ostatni azymut nie wyszedł jej najlepiej i musiała zawracać do 99 (wyleciał mniej więcej w połowie dobiegu z 99 do mety). Kiedy tylko podbiła 99 i ruszyła do strefy zmian z lasu właściwie wyszedł Krycha. Resztkami sił zmusił się do biegu i na trasę z trzeciego miejsca ruszyła Gohan. Kołcza miała tuż przed sobą i minęła go jeszcze przed banerem z napisem "Start". Ach, co za emocje :) W tym momencie Kubiaka, 2 zmiany w Orientusiu, nadal nie było na widokowym. Powoli zaczynaliśmy się o niego martwić :)


Snen kończy II zmianę. 15 metrów za nią Krycha
Powtarzając cały rytuał znów poszliśmy na punkt widokowy i emocjonując się końcówką z niecierpliwością oczekiwaliśmy na pierwszych zawodników z ostatniej zmiany. Wierzyłem, że Gohan jest w stanie odrobić te 3 minuty i tak też się stało. Przybiegł pierwsza, za plecami nie miała nikogo. Trzymała swoje spokojne tempo oszczędzając siły na finisz! Niecałe dwie minuty później z lasu wyleciał zadyszany trener. Widać było, że walczy jak lew, ale nie wierzyłem że dojdzie Gohana. Za krótka końcówka. I za łatwa. Zamiast walki o złoto bardziej interesująca była rywalizacja o srebro, albowiem Kilkadziesiąt sekund za Kołczem na widokowym pojawił się Kłos i tutaj już mogło dojść do jakiegoś pojedynku na dobiegu do mety. Szybka zmiana lokalizacji i już po chwili cieszyliśmy się z wygranej, kiedy na metę w pełnym pędzie wpadła Gohan, zmęczona ale szczęśliwa. Po chwili na 99 wyleciał Kołczu, a jakieś 40m za nim Kłos. Za dużo by prześcignąć kogoś na finiszu, chociaż był on długi i dawał potencjał do sprinterskiej końcówki. Obaj panowie dali z siebie wszystko, ale to Kołczu wywalczył srebro dla swojej sztafety.


Gohan cieszy się ze złota
Podsumowując ostatnią zmianę: moja sztafeta awansowała z 3 na 1, Kołczu (sztafeta Oleja) obronił srebro, a Kłos przybiegł trzeci. Przez moment cieszyliśmy się z trzech medali dla Azymutu Pabianice, ale potem dotarła do nas smutna wiadomość: Józef nie podbił punktu na początku przebiegu widokowego i trzecia ich sztafeta dostała NyKLa. Troszkę szkoda, ale w żaden sposób nie wpłynęło to na nasze dobre humory i wspomnienia z radosnej rywalizacji. W końcu to i tak miała być zabawa, nikt nie myślał o medalach :) Warto też zauważyć, że ze startu masowego pierwszy na mecie był Piter, który złamał 10/km i był z tego niezwykle dumny :)

Zmęczeni wróciliśmy do domu, "Mam talent", pizza i spać, bo następnego dnia szykował się szybki sprint!


A Kołczu zdobywa srebro. 30 metrów za nim dobiega Kłos
Wstaliśmy wcześnie, spakowaliśmy się szybko i wyjechaliśmy na zbiórkę. W Łodzi byliśmy dużo przed czasem więc zabrałem się do czytania książki, podczas gdy ławki przed amfiteatrem powoli wypełniały się kolejnymi zawodnikami. Znany park, znana mapa, znani przeciwnicy. Trochę bałem się, że bieg będzie nudny, ale z drugiej strony Mary mówiła, że Pasza jest z trasy dumny, więc była nadzieja. Czułem się nieźle, zaserwowałem sobie solidną rozgrzewkę i mocno ruszyłem. Wiedziałem, że na minutę goni mnie Podzio, więc będę miał po kilku punktach dobrą lokomotywę. Trasę poleciałem bezbłędnie, ale dwa razy wybrałem zły wariant i straciłem na tym około 30s. Podzio dorwał mnie na 9. Widziałem go do 16, a ostatnie 4 punkty ponownie biegłem sam. Na mecie zameldowałem się ze stratą 1:40 i był to wynik, który mnie zadowalał. Olej i Podzio zdobyli złoto z jednakowym wynikiem 14:40. Rzadko spotykana rzecz na naszych lokalnych (tak właściwie było w M18-21) zawodach. Biorąc pod uwagę, że w środę Olej włożył mi ponad 3 minuty w czasie niecałych 16 minut, to strata 1:40 na niecałych 15 minutach była więcej niż zadowalająca.


Dobiega Mary i wyprowadza swoich z 3 na 1
Po biegu długo dyskutowaliśmy o samej trasie, która moim skromnym zdaniem była absolutnie rewelacyjna. Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy sprint jaki biegałem. Bogactwo wariantów jakie mieliśmy do wyboru sprawiało, że ani przez moment nie można było stracić koncentracji, a wybór złego wariantu gwarantował stratę około 10 sekund. Zdaje się, że najlepsze wybierał Olej, ale za to popełnił drobny błąd na 5.
Do świetnych tras (nie tylko na sprincie) należy dodać także bardzo dobrą organizację. Pomimo opóźnienia rano w sobotę (złośliwość rzeczy martwych - żaden z dwóch agregatorów nie chciał współpracować) wszystko stało na wysokim poziomie i nie było się do czego przyczepić. Przynajmniej ja, jako zawodnik, czułem się na zawodach rewelacyjnie. Tym samy na ręce wszystkich zaangażowanych po stronie organizacyjnej składam ogromne podziękowania :)

To tyle. Przed nami już w ten weekend Klubowe Mistrzostwa Polski, ostatnie ogólnopolskie zawody, na które jadę się ścigać. Klasyk na MP to już będzie tylko walka o przetrwanie ;)

Comments

One response to “Bywało gorzej i klaskali”

Prześlij komentarz