Dzień pierwszy
Właściwie to jest to dzień drugi, ponieważ już wczoraj spędziliśmy w podróży. Wyjechaliśmy prosto z pracy i w Przemyślu byliśmy już około 22:00, nawet nieco wcześniej niż zakładaliśmy. Droga okazała się być znośna i pomimo ostrożnej jazdy poruszaliśmy się całkiem sprawnie. W tym miejscu warto wspomnieć, że nie jechaliśmy własnym samochodem, ale pożyczonym. Dzięki uprzejmości Gemy wyjechaliśmy Renault Megane Scenie, dzięki czemu pomieściliśmy się z bagażami i nie musieliśmy wieźć ich na kolanach.
Na trasę wyruszyłem z nastawieniem silnie turystycznym. Na prawej kostce miałem założony stabilizator, ale bardziej bałem się o lewego Achillesa, który od trzech tygodni niepokojąco pobolewa. Kiedyś już miałem do czynienia z kontuzją tego największego ścięgna w ciele człowieka i wiem jak to wygląda – mało przyjemnie. Moje obawy okazały się uzasadnione. Po połowie trasy zacząłem go czuć, a im dalej tym bardziej dawał o sobie znać. W końcu zacząłem przerzucać większość ciężaru na prawą nogę, starając się jak najmniej obciążać lewą. Kiepsko to wróży, biorąc pod uwagę plany na kolejne dni urlopu – codziennie bieganie.
Pomimo dość żółwiego tempa nie ustrzegłem się błędów na trasie. Ukończyłem bieg

Dla mnie piątkowy etap był najcięższy, miało być wolno i bez błędów ale duży błąd już na drugim punkcie skutecznie popsuł mi humor. Na widokowym Podzio mi krzyknął, że mam dużą stratę do Ewy i postanowiłam przyspieszyć ale nie bardzo było jak, bo podbiegi były na tyle strome, że i tak w większości szłam w coraz gorszym humorze. Przedostatni punkt to kolejny duży błąd i na mecie byłam już zupełnie bez humoru. Jak się okazało zupełnie nie słusznie, bo nie tylko wygrałam z Ewą ale także ze wszystkimi innymi. Dziwny jest ten świat…
Dzień drugi
Niemal wieczorem odbył się jeszcze bieg sprinterski który świadomie odpuściłem. Zrobiłem kilka zdjęć biegającym i musiałem się tym zadowolić.

W sobotę dużo więcej siły w nogach, znowu kilka błędów ale nie wydawały się takie duże. Bieg wydawał mi się lepszy niż w piątek a przegrałam z Darią prawie 9 minut i Ewą 2 minuty. Dziwny jest ten świat…
Dzień trzeci
Ostatniego dnia postanowiłem odpuścić bieg całkowicie. Czekało mnie jeszcze wiele godzin jazdy samochodem, więc wolałem się oszczędzać. Nie chciałem się unieruchomić przed właściwą częścią urlopu. Na trasę poszedłem z aparatem. Przebiegłem około połowy cykając po drodze zdjęcia. Niestety większość z nich nie wyszła, ponieważ w lesie było za ciemno. Dużo się porozmazywało i musiałem je skasować. Ostało się tylko kilka, a i to w większości już z drugiej części trasy kiedy to skróciłem sobie bieg o kilka punktów i na końcówce czatowałem na biegaczy w bardziej oświetlonych miejscach.
Lody, kiełbaska z grilla, ceremonia zakończenia i w drogę, na Węgry, na WOC2009, ku przygodzie! :)

Comments
No responses to “Grand Prix Polonia 2009, preludium do WOC2009”
Prześlij komentarz