Dzień "zero" niedziela
Dzień 1 poniedziałek
Pobudka wcześnie rano i parę minut po 8 już byliśmy w drodze. Przedpołudnie spędziliśmy na oglądaniu eliminacji do biegu klasycznego. Nastawialiśmy się na wielką biegową uroczystość, a było dość przeciętnie. Mało kibiców, kibiców Polaków jeszcze mniej. Zawodników można było oglądać na przebiegu widokowym i na dobiegu do mety. Humory poprawił fakt, że na 3 startujących Polaków, aż 2 dostało się do finału. :-)
Po południu przyszedł czas na nasze bieganie w zawodach towarzyszących HUNGARIA CUP i tu organizatorzy zaskoczyli bardzo pozytywnie organizując Orientathlon. Podczas gdy wszyscy szykowali się do startu ja nadal musiałam smażyć się na słońcu ponieważ start mojej kategorii W21E zaplanowano na sam koniec, tak aby wszyscy mogli zobaczyć nową formę biegu na orientację Orientathlon. Zasady były trochę inne niż w normalnym biegu, start masowy

Dzień 2 wtorek

Dzień 3 środa
Środa zaczęła się finałem biegu średniego WOC. I wreszcie się działo!! Wszyscy Polacy zebrali się w jednym miejscu i kibicowali. Na telebimie oglądaliśmy co dzieje się w lesie, na przebiegu widokowym i dobiegu do mety kibicowaliśmy „naszym”. Nie było czasu na nudę. Komentator żywo opowiadał co się dzieje i na co należy zwrócić uwagę. Relacja na telebimie była tak profesjonalna, że z powodzeniem można by ją oglądać w telewizji. Po biegu można było dotknąć, porozmawiać i zrobić zdjęcie z zawodnikiem

Po południu sami biegaliśmy bieg średni. Ciężko było się zmusić do biegu po całym przedpołudniu spędzonym w słońcu i temperaturze ponad 30 stopni oraz bez obiadu, jednak we wtorek odpoczywałam na trasie, więc tym razem trzeba było powalczyć. Odpoczywanie przyniosło swoje efekty i biegło mi się najlepiej ze wszystkich dni, nawet udało mi się wygrać ten etap. Tomasz też miał dobry bieg i pomimo tego, że ja wygrałam a on był gdzieś dalej moje tempo biegu było gorsze i znowu ja musiałam gotować obiado-kolację ;-) W tym dniu Bany skręciła kostkę i musiała odpuścić kolejne starty.
Dzień 4 czwartek
Czwartek był dniem sprintów, od rano eliminacje do sprintu na WOC. Wszyscy Polacy dali z siebie wszystko i wszyscy znaleźli się w finale (3 chłopaków i Hania). Kibice też robili co mogli, żeby pomóc. Eliminacje rozgrywały się na terenie leśno-parkowym przylegającym do ZOO. Koło południa musieliśmy wrócić do centrum Miszkolca na nasz sprint.

Dzień 5 piątek
Ha! Teraz ja – Tomek :) Dostało mi się do opisania najlepsze, czyli sztafety. Mlask ;)
Nie ukrywam, że był to dzień na który liczyłem najbardziej. Ze wszystkich rodzajów biegów na orientację zawsze najbardziej lubiłem sztafety i tutaj, na Mistrzostwach Świata spodziewałem się czegoś super. Wcześniejsze dni z telebimami i świetnym głosem komentatora utwierdzały mnie w przekonaniu, że to będzie najlepszy dzień wyjazdu, choć muszę przyznać że pierwszego dnia podczas oglądania eliminacji „midla” czułem się mocno zawiedziony. Szczęśliwie okazało się, że to tylko eliminacje są traktowane „po macoszemu”, a finał każdego biegu był zrobiony naprawdę świetnie i z wielką pompą. Nie inaczej miało być tegoż pamiętnego dnia piątego. Liczyłem na emocjonalną bombę, a jak się później okazało dostałem istną supernową. No ale do rzeczy…
Na sztafety był kawał drogi, a na końcu powstał jeszcze korek, co sprawiło, że przez nasze drobne niedoszacowanie dosłownie wbiegliśmy na pole przeznaczone dla kibiców 30 sekund przed startem mężczyzn. W biegu rzuciłem plecak gdzieś pod barierkami, wyciągnąłem aparat i sekundę przed startem włączyłem film. Mogłem cyknąć fajne fotki, ale po prostu musiałem nakręcić film, w nadziei że może uda się pokazać atmosferę jaka panowała podczas startu. Oczywiście pole było już pełne ludzi i wszyscy z nich dopingowali swoich zawodników. Jedni krzyczeli, inni uderzali, jeszcze inni kręcili kołowrotkami, hałas był ogromny i poczułem się jak na dobrym meczu siatkówki. Głośny doping trwał przez dobre kilkanaście sekund dopóki ostatni z zawodników nie zniknął za górką. Na pierwszej zmianie polskiej sztafety wybiegł Wojtek Dwojak. Jakież było nasze zdziwienie gdy został wyczytany w pierwszej grupie na radio kontroli! Emocje rosły z minuty na minutę. Na kolejnej kontroli wciąż trzymał się czołówki biegaczy. Na przebiegu widokowym był trzeci, a nasz głośny doping popychał go mocno do przodu. Na końcówce trasy troszkę stracił (około 10s) do pierwszego, ponieważ miał dalsze rozbicie (biegacze nie mieli identycznych tras). Ostatecznie przybiegł na metę ze stratą 17 sekund! W przypadku pierwszej zmiany sztafet jest to praktycznie nic.
Pierwszy z drugiej zmiany przybiegł Rosjanin, niedługo za nim Francuz, a minutę po francuzie Szwed, Norweg oraz Czech. Abyście dobrze zrozumieli emocje jakie towarzyszyły tym zawodnikom: Rosjanie bronili srebra sprzed roku, ale na ostatniej zmianie ich zawodnik był teoretycznie słabszy od reszty. Francuzi zaliczyli świetny bieg, a na ostatniej zmianie wybiegł zawodnik z dorobkiem 7 złotych medali MŚ, ten sam który kilka dni wcześniej zdobył złoto na średnim dystansie. Wszystko wskazywało na to, że Francja wreszcie zgarnie upragniony złoty medal w sztafecie, o którym Thierry otwarcie pisał na swojej stronie internetowej. Szwedzi, Norwegowie i Czesi w tym roku byli bardzo mocni i na ostatnich zmianach wypuścili naprawdę dobrych zawodników, więc przy błędzie Francuza mogło się wszystko zdarzyć. Niektórzy obstawiali, że jeśli dojdzie do pojedynku biegowego, to jednak Francja nie będzie triumfować. Zaskoczeniem było dopiero szóste miejsce Szwajcarów, którzy w tym sezonie biegali zdecydowanie najlepiej. Na ostatnią zmianę wybiegli z ponad 4 minutową stratą. Ponieważ wszyscy zawodnicy ostatnich zmian biegli z GPSami mogliśmy śledzić ich losy na dużym telebimie. Widzieliśmy, że Rosjanin zrobił błąd już na pierwszym rozbiciu i Francuz wyprzedził go gładko, a niedługo po nim także Szwed i Norweg. Jednak kilka punktów dalej błąd popełnił Francuz i minął go Szwed. Thierry jednak wrócił do gry i razem z Norwegiem deptali Szwedowi po piętach, szczególnie po tym jak to z kolei Szwed zrobił błąd i widać było, że bigną już prawie razem. Michał Smola z Czech leciał około 300m za nimi, a Rosjanin został w tyle. Na szóstym miejscu bardzo silnie pracował Mattias Merz ze Szwajcarii i widać było, że cały czas skraca dystans. Zaczynaliśmy wierzyć, że może się jeszcze liczyć w walce o medale. Musiał dać z siebie wszystko na tym biegu, po wszystkie przebiegi leciał przez szczyty gór, podczas gdy czołówka obiegała je skwapliwie, rezerwując siły na końcówkę.
A teraz relacja Thierrego z przebiegu zdarzeń w lesie:
"Everything has been already said about the WOC relay thriller, but as the organizers asked me to give my testimony, here it comes.
After a great job of Philippe and François, I started the last leg in the confortable leading position. After the third control, I realized that Khramov wasn't anymore behind me. My plan wasn’t to push too hard physically in the first part of the race even if I was leading. So, when I approached the 5th control of the race (nr 112), I was in full control. But it would have been nicer if I would have seen the same thing than the mapmaker here. I was standing for more than 2 minutes with no idea where to look for the control - first time I got such feeling in a WOC race.
I saw Martin Johansson running to the 6th control and finally managed to find the control at the same time than Anders Nordberg and Michal Smola. I needed couple of controls to find a good rhythm again.
At the 12th control, we were three (Martin, Anders and me) within 100 meters gap. After a tough climb, we were running along the slope and we were all increasing the speed. I was running in parallel with Martin some 30 meters higher on the slope when I heard him yelling. I looked at him and thought that he twisted his ankle, or something like this, as he was standing on the ground.
I came closer quickly and asked what the problem was, but realized immediately that he had a piece of branch right in the middle of his quadriceps. Just in a couple of milliseconds, the last year’s scenario came back in my mind. Anders arrived right at the same time. Martin told us to continue our race, but it was clear that he didn’t realize how serious the injury was.
At that time, we knew that the situation was critical. My concentration raised 100 times higher than 3 minutes ago when we were running the WOC relay. We decided to take away the branch, hoping that no artery would be damaged. Michal came at that time and immediately decided to stop even if we told him to continue. As far as I remember, I told him something like „Just run, you’ll be World Champion”
Taking the branch out was the most surrealist thing I did in an orienteering race. You know, it is like those stories where you are happy that there are witnesses around because people would never believe that you are telling the truth. I took out an endless branch of 2 cm of diameter. I suppose it was quite close to pierce his whole leg. We immediately put the GPS-vest as compress and the O-shirt as bandage around his leg. And then, we hoped that we would not be in bloodbath in next seconds.
Then, Anders went running around to find some assistance. With Michal, we picked Martin up and went to the road. When I looked at my back, I saw Matthias Merz and Andrey Khramov, running some 100 meters from us. But they clearly didn’t notice us.
We found quickly some hiker’s couple with a mobile phone. But that was the most stupid situation you can imagine. No one of us manage to remember a number to call in the finish area. Finally, Michal called a friend living in Czech republic who called their national coach, Radek. At the same time, Anders was also running to the finish arena.
Those minutes spent along the road were damned long. We helped Martin to hang on as much as we could. Time to time, he passed out but never for long. It seemed that the situation wasn’t getting worst even if he was clearly suffering. About 15 minutes later came a doctor on a bicycle. He immediately took away the shirt around the wound to look at the situation, but it wasn’t bleeding around.
After having wondered if Anders has not fooled us while continuing the whole race ;), he finally came back with a car and the Swedish doctor.
As the situation was under control, we, all three, decided to finish the race together, but first sought for the fateful branch. Martin wanted to have it in his trophy's room (well, it seems that his parents disagreed as they threw it away when I gave it to them)
The atmosphere at the spectator control and the finish area was quite embarrassing as I get the feeling that we don’t deserve all the positive comments and messages of the last days. Everybody in such situation would have stopped his race. The only guy who could have acted differently was Michal, but he showed a great heart.
Of course, I will never blame Martin. I have much respect for him and spending a night at his parent’s place this winter was a good memory. Our medals are now at somebody else’s home, but I am use to deal with this frustration. What makes me most sad is that the great performance from Philippe and François weren’t reward.
I would have appreciated to see the result list canceled. Organizers and IOF did some kind of compromise during the ceremony, while not putting the medal around competitor’s neck, but then what’s the meaning of those medals now? Half-value or no value at all?
To be honest, I don’t really care and get bored about all those discussions, I am not doing orienteering for the medal ceremonies; I am doing that mostly for emotions. And, thanks to Martin, I got more adrenalin that day than in any other WOC races.
I guess I’ll remember that day a long time."
Warto zauważyć, że poświęcenie całej trójki zawodników zostało nagrodzone gromkimi brawami. Tak jak napisał Thierry gdy było już po wszystkim postanowili ukończyć trasę razem. Podczas gdy przebiegali przez punkt widokowy z namiotów wyszli nawet zawodnicy, którzy ukończyli już trasę i przyłączyli się do braw. Było to piękne i nawet trochę wzruszające.
Skumulowane emocje z tego niesamowitego biegu opadały jeszcze do końca dnia. Bieg kobiet, który także obejrzeliśmy, nie był już tak interesujący, chociaż nareszcie obejrzeliśmy walkę o złoto, to czego brakowało u mężczyzn. Dla tego jednego dnia z pewnością warto było jechać na Mistrzostwa…
Wieczorkiem pojechaliśmy jeszcze do centrum Miszkolca na Mobile-O. Ciekawa idea. Jedna osoba dostaje mapę i opisy punktów i przez telefon mówi drugiej osobie gdzie ma biec i co podbijać, a potem zmiana. Bardzo fajnie się biegło i nawet udało się nam zająć trzecie miejsce w parach mieszanych, za co otrzymaliśmy butelkę wino-szampana :)
Dzień 6 sobota
Drugi long – bleeee. Postanowiłem dać sobie spokój. Bolało mnie ścięgno Achillesa i

Po szybkim posiłku odwiedziliśmy Trail-O. Niby proste, ale jednak nie. Dobrze zaznaczyliśmy tylko 5 punktów na 17. Niezła bida.
Na zakończenie dnia odbył się mikrosprint na miasteczku akademickim. Tu też było fajnie, chociaż niestety nie udało mi się zakwalifikować do finału, bo zrobiłem błąd na 30s już na pierwszym punkcie ;) Ale – udało się Mary, co było o tyle fajne, że w finale mieli jeden punk na środku fontanny, co oczywiście spotkało się z wiwatami wśród publiczności, która sumiennie dopingowała każdego, by nie omieszkał się zamoczyć, najlepiej aż po szyję. Numer wycięty przez organizatorów udał się o tyle, że Mary poszła na finał w ciuchach do chodzenia, no bo przecież nie opłaca się przebierać na 2 minuty biegu (tyle trwają mikrosprinty) ;)
Dzień 7 niedziela
Po naszych biegach przyszedł czas na finał „klasyka”. Biegało naszych dwóch panów: Banan i Kowal. Obaj spisali się całkiem nieźle, choć Kowal narzekał na brak sił pod koniec trasy. W sumie nie ma się co dziwić. Trochę biegów mieli już za sobą :) Drugi raz z rzędu złoto wśród panów zdobył Daniel Hubmann. Trzeba przyznać, że miał facet niesamowitą formę na te mistrzostwa. Latał wszystkie biegi: eliminacje do middla, finał middla, El. Do sprintu, finał sprintu, El. Do

U kobiet triumfowała Simone Niggli – najbardziej utytułowana zawodniczka MŚ. W sumie jej dorobek opiewał zdaje się na 17 medali, a tegoż ostatniego dnia dorzuciła do niego kolejne złoto na klasyku. Respekt.
Droga do domu była całkiem znośna i koło północy kładliśmy się już do łóżek, bogaci we wspaniałe wspomnienia z naszych pierwszych Mistrzostw Świata… na pewno nie ostatnich!
Comments
No responses to “World Orienteering Championships 2009 - Miszkolc, Węgry”
Prześlij komentarz