Tatry październik 2012 - wakacje dla ducha


Odpoczynek w drodze na Przełęcz pod Chłopkiem
Bieganie bieganiem, ale jak człowiek w góry pojedzie, to dopiero czuje że żyje :) No przynajmniej ja tak mam. Biegi dają mi dużo satysfakcji. Lubię styrać się na dobrej trasie, powalczyć z własną głową i nogami, z przeciwnikami, z mapą. Jednak kiedy jadę w góry ogarnia mnie inne, silniejsze uczucie. Mam wrażenie, że cokolwiek się wydarzy nie jest w stanie wzburzyć całkowicie gładkiej tafli mojego samopoczucia. W górach zapominam o wszystkim co zostawiam za sobą na dole i cieszę się nieskrępowaną niczym wolnością.
Dzień pierwszy


Widok z Koziego Wierchu
Tak samo było tym razem. Z radością wstałem przed szóstą rano, dokończyłem po ciemku pakowanie i pojechałem zgarnąć brata. Cała podróż minęła nam na rozmowach i nawet gdy zgubiliśmy drogę (zagadaliśmy się) nie robiło to na nikim wrażenia.
Samo podejście do Murowańca było jak intro dobrego filmu. Na początku ciemno i ponuro, mgła, zero widoczności, ale im bliżej schroniska, tym lepsza pogoda, miejscowe przejaśnienia, aż w końcu zupełnie czyste, górsko-niebieskie niebo. Zaraz po zameldowaniu się w schronisku poszliśmy nad czarny staw, gdzie przywitała nas ponownie gęsto zalegająca mgła oraz mała łasiczka biegająca radośnie po kamieniach wokół nas. Posiedzieliśmy tam z pół godziny i nagle, dosłownie w ciągu dwóch-trzech minut mgła wyparowała, chmury odpłynęły i zobaczyliśmy skąpane w słońcu, jesienne granaty. Czego więcej można chcieć? :)


Dzień drugi


A tu z Przełęczy pod Chłopkiem
Ponieważ nie zrobiliśmy wcześniej rezerwacji w schronisku, to niestety miejsca mieliśmy w Murowańcu tylko na jedną noc. W związku z tym były dwa alternatywne plany: albo drugiego dnia udaje nam się załatwić kolejny nocleg w Muro i wtedy idziemy na Orlą, albo przechodzimy z pełnymi plecakami do Pięciu Stawów (przez Świnicę) i Orlą atakujemy trzeciego dnia. Szczęśliwie udało nam się zdobyć miejsca na drugą noc w Muro, i już drugiego dnia poszliśmy zmierzyć się z głównym celem naszej wyprawy. Podejście na Zawrat było naprawdę szybkie, bo wyszliśmy dość późno (przez to załatwianie noclegu) i chcieliśmy nadrobić trochę czasu. Na Zawracie przywitało nas słonko i piękna pogoda. Widoki na dolinę pięciu stawów zapierały dech w piersiach. Poleżeliśmy chwilę, ponapawaliśmy się pięknem gór, i ruszyliśmy na wschód, czerwonym szlakiem, na jednokierunkowy odcinek Orlej Perci.
Warto tutaj zaznaczyć, że na całym szlaku byliśmy bardzo ostrożni. Poruszaliśmy się bez zbędnego ryzyka. W miejscach, gdzie nie było dużej ekspozycji staraliśmy się wspinać samodzielnie i nie korzystać z dodatkowych ułatwień na trasie (łańcuchy). Tam, gdzie osunięcie się kamienia spod nogi lub poślizgnięcie groziło upadkiem z dużej wysokości nikt nie chojrakował i każdy przytulał się do zimnych, wilgotnych, ale dających poczucie bezpieczeństwa łańcuchów. Na szczęście pogoda nam dopisała. Nie było żadnych zlodowaceń, skały były suche i dawały pewne oparcie dla butów i rąk.


Posilamy się przy Morskim Oku
Na szlaku, z uwagi na porę roku zapewne, nie było tłumów. W sumie spotkaliśmy nie więcej niż dwadzieścia osób. Robiliśmy częste przystanki na podziwianie otaczających nas widoków. Nieustannie srebrzyły się w słońcu stawy w dolinie piątki. Z Koziego wierchu podziwialiśmy odległe szczyty Krywania, Rysów, Gerlachu. Występujące tu i ówdzie pionowe przepaście napawały nas w pełni zrozumiałym szacunkiem dla gór i świadomością kruchości naszego życia. Nie było wątpliwości co by się stało, gdyby któryś z nas osunął się w jednym z tych najbardziej eksponowanych miejsc.

Po nieco ponad czterech godzinach doszliśmy do przełęczy Krzyżne, gdzie zrobiliśmy sobie najdłuższy postój i wylegiwaliśmy się na trawie korzystając z ostatnich promieniu słońca. Codzienność wydawała się wtedy czymś odległym, kropką majacząca na morzu tuż przy linii horyzontu albo gwiazdą widniejącą na bezkresnym niebie. Gdy swoim mrocznym płaszczem otulił nas cień szybko zebraliśmy się do schodzenia. Szlak już mi znany i dość monotonny, ale przynajmniej na jego końcu czekało schronisko z ciepłym łóżkiem i zimnym piwem. Kupiłem pepsi :)


Dzień trzeci


W drodze na chłopka
Trzeciego dnia musieliśmy przemieścić się do schroniska w piątce, ponieważ w Murowańcu nie było miejsc, a tam nie pozwalają spać na podłodze. Marian wybrał trasę czarnym szlakiem na Świnicką Przełęcz, potem na Świnicę, Zawrat i zejście do piątki. Dość ambitnie jak na podróż z całym bagażem, ale o to zamierzaliśmy się martwić później. Nie obyło się bez strat. Marian zgubił rękawiczkę, a ja w schronisku zostawiłem ręcznik. Niewiele jednak sobie z tego robiliśmy. Najgorzej było podejść na przełęcz. Gdy już się tam wdrapaliśmy i chwilę odpoczęliśmy, posilając się batonami, wstąpiły w nas drugie siły i samo wejście na Świnicę nie sprawiło nam problemów, poza odcinkiem, na którym w dość niebezpiecznym miejscu czekała na nas całkowicie oblodzona skała. Jak się potem zastanowiliśmy, to było to najniebezpieczniejsze miejsce podczas naszej całej, pięciodniowej wycieczki.
Na szczycie siedziało już kilka osób. My również zrobiliśmy tam sobie postój. Wiatru prawie nie było, widoczność doskonała. Żal było schodzić. Czas nas nie gonił, więc nie trzeba było forsować tempa. Gdy skończyły się ochy i achy i kabanosy postanowiliśmy schodzić. Droga w stronę Zawratu wcale nie jest banalna i kilka ciekawych miejsc jeszcze tam znaleźliśmy. Szkoda, że wyczerpała się po drodze bateria w kamerze...

Piękny widok z brzegu Morskiego Oka
Na Zawracie już trochę wiało, więc postanowiliśmy zejść i usiąść gdzieś niżej. Schodzenie było mordęgą. Bardzo bolały nas nieprzyzwyczajone do tego typu wysiłku uda. Byle do płaskiego, byle do płaskiego.
W schronisku zastaliśmy tłumy. Wiedzieliśmy już dużo wcześniej, że czeka nas nocleg na podłodze, więc zignorowaliśmy hordy turystów i wspinaczy przesiadające w stołówce i od razu zajęliśmy strategiczne miejsca na drugim piętrze przy schodach. Po krótkim odpoczynku wyszliśmy naprzeciw Marcie i Krzyśkowi, którzy tego dnia dołączali do wycieczki. Razem z nimi poszliśmy jeszcze przed zmrokiem nad pobliski wodospad Siklawa, gdzie w radosnej atmosferze Krzysztof zjadł piwo, a ja gumę do żucia. Marian tworzył skalne lawiny, a Marta próbowała go powstrzymać. Generalnie typowe górskie życie.
Nocleg na podłodze w schronisku to nie jest coś, za czym będę tęsknił. Nie chce mi się opisywać wszystkiego, co tam się działo, a działo się dużo. Poprzestanę na tym, że po zabawnym wieczorze spędzonym w miłym towarzystwie spędziłem dużo mniej zabawną noc (choć towarzystwo nadal wyśmienite) :)


Dzień czwarty


Na Chłopku, skampienie za skromną ścianą z kamieni
O dziwo obudziłem się całkiem wyspany. Myślałem, że będzie gorzej. Od razu zacząłem zagrzewać ludzi do ogarnięcia się i wyjścia na szlak. Jakoś męczyło mnie od rana to schronisko. Bagaże zostawiliśmy w jednym z pokoi i ruszyliśmy w stronę Morskiego Oka. W planie była na dziś Przełęcz pod Chłopkiem. Krzysiek i Marta długo nie mogli się zdecydować czy wchodzić z nami czy nie, ale widocznie dołączający do grupy Tomek oraz piękno Morskiego Oka dodały im wigoru i wspólnie, całą grupą ruszyliśmy pod górę. Wciąż towarzyszyła nam ta sam, piękna pogoda i chociaż na orlej widoki były lepsze, to i tak wspinaliśmy się raźnym krokiem, uśmiechnięci od ucha do ucha.
Tomek całą drogę przeszedł w krótkim rękawku i krótkich spodenkach. Ja byłem w długim i długim i było mi tak w sam raz. Co za gość... :) Dopiero na przełęczy, na której wiało niemiłosiernie, postanowił się ubrać. Z uwagi na wiatr długo siedzieć się tam nie dało, to też po krótkim przystanku zebraliśmy się w sobie i rozpoczęliśmy zejście. Ja z Tomkiem praktycznie zbiegliśmy. Reszta dołączyła do nas po kilkunastu minutach. Czekała nas jeszcze droga powrotna do piątki. Szacowałem ją na około półtorej godziny, ale okazała cięższa niż się spodziewałem. Tuż przed ostatnim szczytem zrobiłem sobie dłuższy postój. Posilając się jagodami poczekałem na Krzyśka, który zamarudził nam gdzieś z tyłu. Wspólnie dotarliśmy do schroniska jakieś pół godziny po reszcie i nie tracąc czasu zamówiliśmy sobie po schabowym! Mniam, po takim dniu schabowy smakował doskonale.
Wieczorem standardowo, alkohol, karty i spanie na podłodze. Znów nic przyjemnego :/


Dzień piąty


Na Chłopku, Tomek pseudo Yeti :)
Tak samo jak poprzedniego dnia znów dusiłem się w schronisku. Paliło mnie do tego stopnia, że zacząłem schodzić sam, nie czekając na pozostałych. Wlekłem się jak mogłem, co dziesięć kroków stawałem i oglądałem góry, a po kilometrze znalazłem foliówkę i zacząłem zbierać śmieci ze szlaku :) Dogonili mnie z pół godziny później, może trochę więcej. Spokojnym marszem zeszliśmy do parkingu wspominając dzieciństwo i dyskutując zawzięcie o wierze, księżach i traumatycznych przeżyciach ze spowiedzi i lekcji religii. Z Palenicy busem do Zakopca, do auta i w drogę do domu.


Podsumowanie

Wyjazd w góry ze wszech miar udany. Jednego mi tylko brakowało - mojej kochanej żonki :*
Poza tym mieliśmy wszystko. Wspaniałą pogodę, wysokie szczyty, luzy na szlaku, wyborne (wyborowe!) towarzystwo. Udało się zapomnieć o codziennych obowiązkach i pracy. Zmęczyłem się fizycznie, ale odpocząłem psychicznie, a tego mi było trzeba.
Do następnego wyjazdu, mam nadzieję, że już w listopadzie, bo kupiłem dwa czekany :)

Poniżej jeszcze raz filmik z przejścia Orlej Perci:

Comments

No responses to “Tatry październik 2012 - wakacje dla ducha”

Prześlij komentarz