Tatry Słowackie, jaskinie i Tatralandia


W drodze na Chopok
Przez całą noc padało. Padało też następnego dnia. Spodziewaliśmy się tego i dlatego mieliśmy na ten dzień zaplanowane zwiedzanie jaskiń oraz wizytę w aquaparku o nazwie Tatraladia. Ponownie podjechaliśmy na parking w dolinie Demianowskiej, ale tym razem musieliśmy już za niego zapłacić okrągłe 5 euro.

Sporo... Pierwszą wizytę złożyliśmy Jaskini Lodowej. Póki chodziliśmy po korytarzach typowo jaskiniowych w sumie nie było nic ciekawego. Ot banda stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów. Dopiero kiedy przeszliśmy do części, w której tworzyły się formacje z masy lodowo-śniegowej, dopiero zaczęło być ciekawie. Szkoda tylko, że ta część wycieczki trwała jakieś 10 minut i po chwili byliśmy znów na powierzchni. Deszcz powoli ustępował, ale nadal było chłodno, mokro i ślisko.

Wspólne zdjęcie za Polaną

Druga jaskinia jaką odwiedziliśmy tego dnia to Jaskinia Wolności. Przeszliśmy do niej malowniczym szlakiem wzdłuż rzeki, ponownie wypłaciliśmy kupę forsy za wstęp i weszliśmy razem z 60-osobową grupą polaków. W środku wcale nie było ciasno. Ciekawe formacje skalne, podziemne rzeki i oczka wodne były bardzo malownicze. Właściwie to chyba bardziej mi się tam podobało niż w Jaskini Lodowej, a może nawet bardziej niż w naszej polskiej perle - Jaskini Raj - którą zwiedziliśmy w zeszłym roku. Po prawie godzinie spędzonej pod ziemią wróciliśmy do samochodów i pojechaliśmy do domku na obiad.
Podczas posiłku odbyła się szybka narada, a potem jeszcze szybsze pakowanie i byliśmy gotowi na wizytę w Tatralandii. Tylko Ewa z Maćkiem zdecydowali, że pozwiedzają sobie miasto.
Na miejscu mieliśmy jeszcze chwilę zawahania, bo cena 15 euro była trochę odstraszająca, no ale w końcu już przyjechaliśmy... Wypłaciliśmy i weszliśmy. Tatralandia to spory kompleks wodno-rozrywkowy zbudowany na termalnych źródłach. Tylko jeden basen był kryty, reszta na świeżym powietrzu. Biorąc pod uwagę to, że na zewnątrz było najwyżej 12 stopni trochę bałem się, że przez 3 godziny za które zapłaciliśmy zmarznę jak diabli, ale nic z tych rzeczy. W najcieplejszym zbiorniku woda miała temperaturę 38 stopni i można się było tam wygrzać do woli. W basenach na zewnątrz także było cieplutko. Po kilku minutach spędzonych na cieszeniu się przyjemnym ciepłem postanowiliśmy przetestować obficie występujące w parku zjeżdżalnie. Było ich przynajmniej dziesięć, a do tego jeszcze kilka stało zamkniętych. Zjeżdżało się na dupsku, na matach, albo na dmuchanych pontonach (2 lub 3-osobowe). Zabawa była przednia, choć nie obyło się bez otarć i krwi. Na koniec jednak wszyscy byli zadowoleni i nikt 15 euro nie żałował.

Gotowy na wyjazd do Tatralandii
Dzień uwieńczyło relaksujące piwko podczas snucia planów na następny poranek.

Miało być ciepło i słonecznie i faktycznie było. Znów podzieliliśmy się tak samo jak pierwszego dnia. Ja i Mary poszliśmy na Chopok, a reszta na Polanę. Dalej planowaliśmy zejście grzbietem biegnącym a północ od Polany i tam gdzieś mieliśmy ich dogonić. Szliśmy żwawo. Na Chopoku zameldowaliśmy się z dobrym czasem, a pogoda nagrodziła nas pięknymi widokami. Zobaczyliśmy nawet, że dwa dni wcześniej wcale nie byliśmy na szczycie, co oczywiście szybko nadrobiliśmy. Bez zbędnej zwłoki wyruszyliśmy w stronę Polany.
Moja dzielna Marysia :)
Kilkanaście minut przed osiągnięciem celu dowiedzieliśmy się, że oni już tam są, zjedli coś i zaczynają iść dalej. Niecałą godzinę później wszyscy byliśmy już razem i wspólnie schodziliśmy w dół. Nieźle trzymał się Piotrek, który bez marudzenie utrzymywał przyzwoite tempo marszu. Nie dał się jednak namówić na końcową pętelkę i wybrał wariant dla "mięczaków". Ze mną i Mary poszedł tylko Rafał i nie miał problemów z utrzymaniem mocnego, narzuconego przeze mnie tempa. Widać, że regularne bieganie jednak sporo daje. Zmęczeni ale szczęśliwi spotkaliśmy się wszyscy na parkingu. Żeby nie było nudno w drodze powrotnej dostałem jeszcze mandat za przekroczenie prędkości. 50 euro. Nieźle, to już czwarty w tym roku :/

To zdjęcie nie jest rozmazane. Te drzewa tak wyglądały!

W niedzielę mieliśmy do dyspozycji tylko pół dnia, bo trzeba było jeszcze wrócić do domu. Pojechaliśmy zobaczyć znajdujący się w pobliżu wodospad (niedaleko miejscowości Prosiek). Ciekawy i pięknie usytuowany szlak wiódł wąską doliną i wiele razy przecinał rwący górski strumień. Pomimo małego nachylenia wcale nie był nudny i od czasu do czasu sprawiał trudności, a sam wodospad także robił wrażenie. W Polsce chyba nie mamy tak dużego. Dawno nie byłem ani na Szklarce ani na Kamieńczyku, ale wydaje mi się, że są sporo mniejsze. Wracając z wodospadu zrobiliśmy jeszcze krótki wypad na sąsiedni szlak, bo Mary wyczytała w jakimś przewodniku, że są na nim poinstalowane specjalne drabinki ułatwiające wspinaczkę i chcieliśmy je zobaczyć. W sumie nic specjalnego. Bez drabinek pewnie byłoby ciekawiej :)

Rafał, Ewa i Maciek na szlaku
Po krótkim biwaku na polu zawróciliśmy i zeszliśmy do aut. Fizycznie czułem się dobrze, ale dokuczało mi ścięgno pod lewym kolanem i już zaczynałem się bać, że nie będę mógł przez nie biegać na MP. Jak się później okazało to nie kolano mnie wykończyło, tylko achilles...
Podsumowując wyjazd bardzo udany. Miłe towarzystwo, fajne górki, ładna pogoda. Dobrze spisał się mój nowy plecak na wyprawy górskie. Nic mnie nie uwierał i plecy mnie wcale nie bolały. Tylko nogi chyba się za bardzo przyzwyczaiły do nizinnych terenów centralnej Polski :)

Comments

No responses to “Tatry Słowackie, jaskinie i Tatralandia”

Prześlij komentarz