Islandia - kraj wulkanów, lodowców i gejzerów

Trafiła mi się w tym roku możliwość wyjazdu do Islandii na konferencję organizowaną przez jednego z naszych klientów. Z wyjazdu chętnie skorzystałem i muszę przyznać, że była to jedna z najciekawszych podróży dotychczas, albowiem Islandia nie wygląda jak typowy kraj europejski. Poniżej opis tej krótkiej wycieczki oraz kilka ciekawych faktów i spostrzeżeń o Islandii.


Pierwsze wrażenia
Do Islandii zdarzyło mi się wyjechać dość niespodziewanie. Otóż jedna z firm współpracujących z mBankiem (dostawca naszego PFMa) postanowił zorganizować po raz pierwszy konferencję dla największych firm z którymi współpracuje. mBank otrzymał kilkuosobowe zaproszenie, a ja jako lider zespołu PFM zostałem poproszony o zrobienie podczas konferencji krótkiego wykładu o tym co i jak mBank zrealizował korzystając z funkcjonalności dostarczonych przez Menigę.

Islandia jest wyspą wulkaniczną uformowaną ze skał magmowych.
Znajduje się na styku dwóch płyt tektonicznych i jest najmłodszym lądem w Europie. Jadąc tam jeszcze tego nie wiedziałem i muszę przyznać, że krajobraz jaki zastaliśmy za oknem samolotu podczas lądowania i późniejszej godzinnej podróży do Reykjaviku zaskoczył mnie kompletnie. To co zobaczyłem najbardziej kojarzyło mi się z księżycem, tylko było ciut za zielone. Pustkowie bez krzaczków, drzew. Skały wulkaniczne porośnięte mchem i porostami. Bez ptaków, zwierząt. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem niczego podobnego.
Potem gdy wypytywałem lokalnych mieszkańców o więcej szczegółów dowiedziałem się, że w Islandii są właściwie tylko dwa większe lasy. Z dystansem do samych siebie opowiadali dowcip: 'Co zrobić gdy zgubisz się w lesie na Islandii? Wstać!'. I faktycznie tak było. Większość drzew(ek) jakie widzieliśmy poza Reykjavikiem to były drzewka karłowate, niemal jak krzaczki.

Lokalne delicje
Pierwszy wieczór spędziliśmy witając się z innymi uczestnikami konferencji, wymieniając uprzejmości i popijając lokalne napoje wyskokowe. Kibicowaliśmy także piłkarskiej drużynie Islandzkiej, która pierwszy raz w historii zakwalifikowała się na mundial! :) Swoim zespołem niestety pochwalić się nie mogliśmy, pomimo tego że mBank ma 10 razy więcej klientów niż Islandia mieszkańców........ :(
Gdy zrobiło się ciemno przenieśliśmy się do restauracji, gdzie ochoczo przystąpiliśmy do kosztowania lokalnych dań i przysmaków. Musiałem odstawić mój weganizm na chwilę na półkę, bo nic lokalnego bez mięsa nie było, a jak już przyjechałem, to chciałem spróbować czegoś specjalnego.
Na pierwszy ogień poszło mięso z rekina popijane wódką. Muszę przyznać, że mięso smaczne nie było, ale wódka całkiem niezła ;) Dopiero po spożyciu dowiedzieliśmy się, że mięso które jedliśmy było surowe i przygotowane w dość specyficzny sposób. Otóż surowe mięso rekina z natury jest trujące, więc lokalni mieszkańcy wypracowali proces, który sprawiał że stawało się jadalne. Najpierw zakopywali je na 3 miesiące pod ziemią, a potem je rozwieszali i przez 6 miesięcy wietrzyli. Niewielu skusiło się na drugi kawałek, choć byli i tacy co doszli do szóstego czy siódmego. Respekt :)
Na drugie danie pozamawialiśmy różności. Ja wziąłem 'Hashed fish - local cuisine'. U innych można było spróbować koniny (dość popularne), jagnięciny (jeszcze bardziej) czy wieloryba. Nikt nie skusił się na 'Puffin bird'a' (po polsku maskonur), bo wszyscy uznali, że jest zbyt słodki by go jeść. Ja oprócz mojej ryby spróbowałem kawałek wieloryba. Bardzo dobre mięso (szkoda że wciąż mięso ;)). Na początku smakuje jak najdelikatniejsza wołowina, a później z wolna wkrada się smak ryby. Mniam.

Blue Lagoon
Następnego dnia mieliśmy zaplanowaną konferencję w Blue Lagoon. Pakując się rano nie wiedziałem jeszcze co to dokładnie jest, ale pani z room service'u w hotelu powiedziała mi, że być w Islandii i nie być w Blue Lagoon to tak jak nie być w Islandii. W związku z tym sądziłem, że będzie godnie :)
Nie myliłem się. Okazało się, że Blue Lagoon to kompleks gorących źródeł przygotowany specjalnie pod turystów. Wizualnie robił ogromne wrażenie, a jak się wchodziło do wody to człowiek się rozpływał. Zaraz po zakończeniu wykładów wszyscy (albo prawie wszyscy) z radością udali się do niebieskiej solanki, która wypełniała gorące źródła. Udeptując miękki pył ze skał wulkanicznych przemieściliśmy się w stronę baru (dostępny bezpośrednio z wody), gdzie wznieśliśmy kilka toastów i pogrążyliśmy się w rozmowach. Poznałem wielu ciekawych ludzi, między innymi przedstawicieli firmy ubezpieczeniowej z RPA, z którymi chętnie rozmawiałem, ponieważ odmienność ich świata była niezwykle interesująca. Ale nie o tym :)
W wodzie spędziliśmy około półtorej godziny. Pomimo pięciu stopni na zewnątrz nie było wcale zimno, ale trzeba było wychodzić, bo zbliżał się czas kolacji.
Polecam, naprawdę warto tutaj zajrzeć! :)

Wodospady, lodowce, wulkany i gejzery
Ostatniego dnia wybraliśmy się na objazdową wycieczkę po najbardziej interesujących atrakcjach turystycznych w okolicy. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od miejsca, w którym stykają się dwie płyty tektoniczne: Euroazjatycka oraz Północnoamerykańska. Przewodniczka pokazywała nam gdzie zaczyna się jedna, a gdzie druga i było wyraźnie widać mniej więcej kilometrowy obszar pomiędzy płytami, który był zapadnięty w stosunku do reszty lądu o kilkadziesiąt metrów (płyty oddalają się od siebie w tempie 1 cm rocznie). W zagłębieniu tworzyły się oczywiście jeziorka, a w krystalicznie czystej wodzie pluskały metrowe ryby (łososie). CEO Menigi opowiadał nam historię kraju i tłumaczył skąd wzięły się takie a nie inne zwyczaje ludności, język, ukształtowanie lądu, itd.
Podczas tego postoju dowiedzieliśmy się również, że kierowca naszego autobusu jest zawodowym śpiewakiem (muzyka poważna) i specjalnie dla nas wykonał hymn Islandzki. Wszyscy mówili tylko jedno: "Wow!" :)
Kolejnym przystankiem był przepiękny wodospad, jeden z największych w Europie (swoją drogą na Islandii znajduje się największy wodospad w Europie, ale za daleko od Reykjaviku by tam pojechać podczas takiej jednodniowej wycieczki). Płynąca w rzece, na której był wodospad, woda pochodziła z pobliskiego lodowca, który rysował się na biało na horyzoncie. W bliskiej odległości sterczały też stożki wulkanów, ale na żaden z nich się nie wybieraliśmy. Najwyższa góra na Islandii ma 2119 metrów i nazywa się Hvannadalshnukur (tak, nazwy są mało przyjazne... ;))
Ostatnim przystankiem wycieczki były gejzery. Dowiedziałem się, że Islandia jest jednym z trzech miejsca na świecie gdzie występuje to rzadkie zjawisko (gejzery można jeszcze spotkać w USA w parku Yellowstone oraz w Nowej Zelandii), oraz że słowo gejzer pochodzi właśnie z Islandzkiego. Największy islandzki gejzer nazywał się po prostu 'Geysir', ale niestety był uśpiony. Mogliśmy za to podziwiać erupcję innego gejzeru, który wybuchał co jakieś 5-7 minut, w związku z czym oglądaliśmy go kilka razy. Bardzo ładne zjawisko naturalne, szczególnie oglądane z odległości kilku metrów.

Ludność
Islandia pod względem liczby ludności to małe państwo, liczy niewiele ponad 300 tys. mieszkańców z czego 2/3 mieszkają w Rejkiaviku i okolicach. To oczywiście sprawiało, że gdzie się nie pojawiliśmy spotykaliśmy kogoś, kto był znajomym, rodziną lub znajomym rodziny. Z jednego z takich spotkań zrodziła się dodatkowa atrakcja naszej wycieczki, otóż okazało się, że dzień wcześniej spotkaliśmy kobietę, która była czyjąś znajomą, a której tata był największym właścicielem ziemskim na Islandii (16 tys. hektarów). Na posiadanej ziemi hodował owce, konie, oraz posiadał 200 domków, które w sezonie turystycznym wynajmował. Chcąc nas ugości zaprosił nas do siebie na piwko i przekąski, a przy okazji oprowadził nas po kościele, który polecił zbudować ku czci swoje zmarłej żony. W sumie z punktu widzenia atrakcyjności nic ciekawego, ale sama historia bardzo sympatyczna, a człowiek, pomimo bycia zamożną i poważaną osobą bardzo skromny i uprzejmy.
Wszystkie osoby, które spotykaliśmy wydawały się bardzo miłe i uczynne. Pewnie dlatego, że 70% biznesu na Islandii to turystyka ;) Średnie zarobki na Islandii (pomimo niedawnego bankructwa kraju) to około 3800 EUR. Maksyma według której żyją to "Pracuj ciężko i imprezuj mocno" ("Work hard, party hard"), przez co tydzień pracy często wynosi około 50 godzin.

Z żalem żegnaliśmy Islandię kolejnego dnia rano przemieszczając się na długo przed wschodem słońca w kierunku lotniska. Myślę, że trzeba tam kiedyś jeszcze wrócić. Przespacerować się po lodowcu, wejść na jakiś wulkan, pozwiedzać nadbrzeżne klify, pooglądać zwierzęta a na koniec jeszcze raz wykąpać się w niebieskiej wodzie w Blue Lagoon.
Podobno są tam także mapki do orienteringu! :)

Comments

One response to “Islandia - kraj wulkanów, lodowców i gejzerów”

Anonimowy pisze...
31 paź 2013, 16:55:00

Jesli szukasz kolejnych ksiezycowych krajobrazow polecam Lanzarote na poczatku kwietnia :)

Prześlij komentarz