Dopiero na lotnisku dowiedziałem się, że lecimy do Londynu. Super, lubię takie niespodzianki :)
Okazało się, że wszystko było już zaplanowane od dawna. O wyjeździe wiedzieli znajomi, rodzina, nawet w pracy kilka kluczowych osób wiedziało, a ja nic. Good job team! :)
W Londynie mieliśmy zaplanowany relaks i trochę biegania. Oczywiście postanowiliśmy zacząć od relaksu. Kierownik wycieczki - wujek
Przy ladzie stało kilku panów dobrze po czterdziestce i sączyli piwko, co też szybko podchwyciliśmy. Do piwa wyciągnęliśmy zakupione chwilę wcześniej ciacha oraz karty i rozpoczęła się planowana już od dawna partyjka w brydża. Czas mijał nam bardzo przyjemnie. Spróbowaliśmy chyba wszystkich piw jakie były dostępne z nalewaka i kiedy byliśmy już w dobrym humorze spostrzegliśmy, że w międzyczasie bar się zapełnił, a tuż przed nami zaczynają rozkładać się muzycy. Najpierw przyszedł pan z gitarą i zaczął sobie na niej plumkać. Potem dołączali do niego kolejni członkowie 'bandu'. Niesamowite było to jak siadali i włączali się zupełnie bezproblemowo w aktualnie grany utwór. Swoją drogą wszystkie brzmiały bardzo podobnie, na irlandzką modłę. Wszystkim w barze wesoło tupały stopy i kiwały się głowy. Świetna atmosfera.
Następnego dnia wybraliśmy się na krótkie zwiedzanie a potem do Victoria Park na Ultra Sprint. Czekały nas trzy biegi eliminacyjne, każdy po 1,5km, a potem finał. Nie będę się rozpisywał, bo Mary już wspominała o tych startach i wrzucała mapki, ale muszę przyznać że taki rodzaj biegania lubię najbardziej. Nos w mapie cały czas, ani chwili relaksu, głowa pracuje na pełnych obrotach. Bardzo mi się to podobało. Szkoda że w Polsce nie ma więcej takich startów.
Do zapamiętania: oglądać London Aye z ziemi spacerując po Londynie - fajne. Oglądać wszystko inne z London Eye - bywało lepiej.
Kolejnego dnia musieliśmy wstać wcześnie aby zdążyć na drugie zawody, podczas tego wyjazdu, czyli na London City Race. Moje nastawienie przed biegiem do tego startu było raczej neutralne i po biegu się nie zmieniło. Tak jak się obawiałem na trasie było sporo długich, prostych i w konsekwencji nudnych przebiegów, przez co ten start sprawił mi dużo mniej radości niż poprzedni. Fajnie było za to pobiegać po tak dużym mieście i przy okazji pooglądać trochę dzielnice, których normalnie się raczej nie zwiedza.
Dzień kończyliśmy w hostelu popijając piwko i grając w karty aż do nocy, a następnego dnia wcześnie rano trzeba było już wstać i pędzić na lot powrotny do Polski.
Oprócz tych przyziemnych atrakcji mieliśmy jeszcze jedno niezwykle ciekawe spotkanie. Otóż kiedy wracaliśmy metrem z London City Race do Hostelu na jednym z przystanków wsiadł do naszego wagonu murzyn z słuchawkami na uszach. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że koleś spiewał na głos piosenki, których słuchał. W sumie w tym też nie byłoby nic niezwykłego gdyby nie fakt, że gościu darł japę tak głośno, że nie sposób było nie zauważyć. Na początku w wagonie zapanowała lekka konsternacja (to właściwie dobrze, bo przez chwilę pomyślałem, że to jakaś norma), a po kilku sekundach wszyscy zaczęli się śmiać bądź uśmiechać. Facet nic sobie z tego nie robił, stał i wył swoje serenady (chyba leciała Abba). Dwa przystanki dalej okazało się, że wysiadł dokładnie tam gdzie my, więc szliśmy jeszcze za nim z pół kilometra, a on cały czas 'śpiewał'. Chyba wszyscy popłakaliśmy się ze śmiechu :)
Także tym wesołym akcentem kończąc muszę przyznać, że się nie spodziewałem, że było super i że z chęcią to powtórzę :) Wszystkim 'wtajemniczonym' oraz towarzyszom podróży dziękuję za niezwykłe urodziny :)
Link do wszystkich zdjęć: Zdjęcia z Londynu!
Comments
No responses to “Urodziny w Londynie - wyjazd niespodzianka”
Prześlij komentarz