Rzym - część pierwsza


Koloseum nocą
Wycieczkę do Rzymu zaplanowaliśmy już na początku stycznia. Plan był zupełnie inny. Celem na ten rok miał być Bangkok, ale nie mogłem znaleźć biletów w przystępnej cenie i w końcu zdecydowaliśmy się na Rzym. W lutym okazało się, ze zmieniły się godziny lotów i zamiast wylatywać na spokojnie około południa samolot startował z Krakowa już o 9. Oznaczało to pobudkę w okolicach 4.30, no ale trudno.
Linie Ryanair słyną ze swojej gościnności, w związku z czym poświeciliśmy sporo czasu na doczytanie wszystkich szczegółów dotyczących przelotu i dozwolonego bagażu, co pozwoliło nam uniknąć problemów na lotnisku.

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Jedną panią zawracali chyba ze cztery razy zanim zdołała opchnąć swój bagaż podręczny tak, ze wyglądał jak jedna torba. Nie obyło się bez pomocy współpasażerów.

Kwitnące wiśnie w Palatino
Lot opłynął spokojnie. Na lotnisku Ciampino odszukaliśmy bankomat, zaopatrzyliśmy się w zapas Euro i poszliśmy sprawdzić najbardziej dogodny dojazd do stacji Trermini, która jest centralnym węzłem komunikacyjnym Rzymu. Wybraliśmy autobus (4 Euro w jedna stronę). Kopiliśmy od razu bilety powrotne. Sprzedawca powiedział, ze na Termini są droższe o 2 Euro. Mówił prawdę. Po 35 minutach byliśmy na miejscu. Pozostawało już tylko odnaleźć nocleg.
Nocleg zarezerwowałem przez internet i był dość blisko naszej głównej stacji (10 min piechotą). Miejsce znaleźliśmy szybko, jednak nigdzie nie mogliśmy znaleźć informacji o samym zakwaterowaniu. W końcu okazało się, ze właścicielką całej kamienicy jest pani z Pizzerii na dole i po krótkich perturbacjach otrzymaliśmy klucze do pokoju. Pani nie znała po angielsku ani słowa, wiec przekazywanie nawet najprostszych informacji trochę trwało. Poprosiła żebyśmy przyszli o 18 do restauracji z dokumentami. Domyśliłem się, ze pewnie o tej godzinie zjawi się ktoś, kto zakuma coś po angielsku. Mając do dyspozycji cale popołudnie, postanowiliśmy iść pozwiedzać.

Koloseum z zew. za dnia
Bez konkretnego celu ruszyliśmy w kierunku centrum. Było ciepło. Ja wędrowałem w krótkim rękawku i nie mogłem się nadziwić ludziom paradującym w kurtkach. Tak, tak, słoneczna Italia przywitała nas już późną wiosną, podczas gdy w Polsce nadal jeszcze leżał śnieg.
Rzym prezentował się staro. Brak nowoczesnej architektury, szklanych budynków, wieżowców, bloków nadawał miastu wyjątkowy klimat. Po kilku mini-parkach doszliśmy do całkowicie zabytkowego regionu Rzymu w którym znajdowały się starożytne fora (Forum Romanum, Forum Imperiali), wielkie pomniki i stare bazyliki, zawsze zwieńczone na szczycie kopulą. Po obejrzeniu kilku kolejnych zabytków okazało się, ze wejście do Forum Romanum oraz Palatino (ogród na wzgórzu tuż obok) było płatne. W związku ze zbliżającym się terminem spotkania z właścicielką lokalu B&B postanowiliśmy zostawić sobie tą przyjemność na dzień następny. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o koloseum. Wejście do środka kosztowało 12 Euro, wiec zdecydowaliśmy dać sobie spokój. I tak już wykańczało nas żarcie cztery razy droższe niż w Polsce. Po powrocie do mieszkania (pokój z jednym dużym łóżkiem, szafa, telewizor, łazienka na korytarzu - 20 EUR) zszedłem na dół wypisać papierki. Trwało to chyba z godzinę, bo za cholerę nie moglem wytłumaczyć pani, ze chcemy zrezygnować z jednego noclegu (wyjeżdżaliśmy na weekend poza Rzym na Puchar Włoch w orientacji). W końcu, kiedy już udało mi się dogadać co do kwoty musiałem iść szukać bankomatu, ponieważ nie dało się zapłacić kartą.
Marmurowa rzeźba w Bazylice św. Piotra
Z tym też miałem przygody. Za niskie limity nie pozwalały mi wypłacić tyle ile potrzebowałem. Na szczęście po kilku próbach zorientowałem się, ze to nie bankomat jest popsuty i po szybkim logowaniu do banku przez komórkę dokonałem zmiany aktualnych limitów na karcie i udało się sfinalizować wypłatę gotówki. Nareszcie sprawę noclegu mieliśmy załatwiona. Samym wieczorem, zmęczeni po długim dniu, postanowiliśmy poleżeć w łózko i wcześnie iść spać. Następny dzień miał być bogaty w kilometry i nowe wrażenia.
Celem na piątek był przede wszystkim Watykan. Później Forum Romanum, Palatino i ewentualnie na końcu Koloseum. Wszystko na piechotę.
Zaczęliśmy od Watykanu. Bazylika i plac św. Piotra prezentowały się okazale. Po zwiedzeniu wnętrza Mary zaciągnęła mnie do kolejki w której oczekiwali ci, co postanowili za wszelką cenę wspiąć się na kopule bazyliki. Spędziliśmy tam, słowo daje, ze dwie godziny. Masakra. W końcu jednak udało nam się kupić bilet i po pokonaniu 551 schodów stanęliśmy na balkonie widokowym kopuły, z którego można było obejrzeć cały Rzym oraz Watykan. Po raz kolejny stwierdziłem, że to miasto ma swój wyjątkowy klimat. Po kopule zeszliśmy do katakumb gdzie znajdowały się groby byłych papieży, miedzy innymi naszego Jana Pawła. Ładna biała płyta była przyozdobiona świeżymi kwiatami. Modliło się przy niej kilkanaście osób.
Ładne to wszystko było. Szczególnie robiły na mnie wrażenie rzeźby z marmuru wykonane z ogromna dbałością o szczegóły, oraz wszechobecne zdobienia sklepień. Kawałka gładkiego sufitu nie uświadczysz. Ktoś musiał się przy tym ostro naskrobać. Duża liczba pomników wszelkiej maści sprawiała, że każdy znalazł coś dla siebie.

Koloseum od środka
Po krótkim przystanku na jedzenie opuściliśmy mury Watykanu i ruszyliśmy w stronę Forum Romanum. Na miejscu okazało się, ze bilet w cenie 12 Euro upoważnia nas do wstępu na wszystkie trzy atrakcje, a nie tylko do Koloseum, wiec tym razem bez wahania zapłaciliśmy i weszliśmy do środka. Forum Romanum... No cóż, właściwie nic specjalnego, ot kupa starych murów i kamieni, a od czasu do czasu łuków triumfalnych lub ich resztek. Jak dla mnie bez rewelacji, choć Mary się podobało. Palatino było już trochę lepsze, bo kupie kamieni towarzyszyła chociaż jakaś ładna roślinność. Kiedy kończyliśmy już zwiedzanie okazało się, ze obiekt jest już zamykany (około 17.30). Co więcej wyczytaliśmy, ze wejścia do Koloseum są tylko do 1 godziny przed zachodem słońca. Postanowiliśmy więc zaczekać do zmroku i cyknąć parę fotek po ciemku, a do środka wejść następnego dnia. To była dobra decyzja. Mary trochę narzekała, że zimno, ale zdjęcia wyszły fajne.
Następnego dnia poszliśmy do Koloseum i zwiedziliśmy je od wewnątrz. Duże toto i wyglądało imponująco, ale nie zmienia to faktu, że nadal to tylko kupa kamieni :)
Po szybkim posiłku zaczęliśmy się pakować na dwudniowe zawody. Z Rzymu zabierał nas Daniele, jeden z zawodników Orse Maggiorna (rzymski klub). Kolejne dwa dni spędziliśmy w Toskanii, ale o tym trochę później :)

Comments

No responses to “Rzym - część pierwsza”

Prześlij komentarz